wtorek, 14 lutego 2017

"Starboy" [1/3 "Sunshine"]

sorak ze tak pozno ale mi ostatnio kpop nie wchodzi i nie chce mi sie pisac o chinolach 
no ale starboj wreszcie wowo

zespół: Bangtan Boys (BTS)
rating: NC-17
pairing: TaeKook,
gatunki: romans, fluff, komedia, angst, supernatural
ostrzeżenia: soulmates!AU, seks, przekleństwa

Pierwszą rzeczą, której się o nim dowiedziałem, było to, że strasznie mnie wkurwiał.
Po dwóch tygodniach miałem dość. Nic dziwnego, że poprzednia właścicielka chciała się jak najszybciej pozbyć mieszkania. Starsza pani pierdoliła coś o tym, ze „duchy, duchy, to miejsce potrzebuje Jezusa” (tu powinna się znaleźć masa wykrzykników), ale w to wątpiłem. Słyszałem za to o znudzonych pierwszoroczniakach mieszkających piętro wyżej i to ich obwiniałbym o wszelakie hałasy czy wyłączające się światła.
Poszedłem do sąsiadów z góry, by ich opierdolić za niedogodności. Oczywiście, że nie wiedzieli, o co chodziło. Tacy nigdy nie wiedzą. Prychnąłem i odszedłem, rzucając jeszcze „oby to mi się nie powtórzyło”.
Powtórzyło się.
Zdarzało mi się wątpić w własne zdrowie umysłowe. No bo, kurwa, tak, jak nastolatkowie mogą trochę namieszać w elektryce albo ruchać się po nocach, to jakim cudem mieliby mi podkładać na blat kanapki? I to w porach typowo śniadaniowych.
…Tak, koniec końców je zjadłem. Życie studenta jest ciężkie, okej? Czasami się je podejrzane rzeczy. Chyba nikt ich nie zatruł. W sensie, no, jeszcze żyję. Niestety.
Ostatecznego wkurwu dostałem w momencie, w którym, zanurzony po jądra w nad-dupie Jimina, poczułem, jakby coś mnie ciągnęło za włosy na nogach. A potem za te pod pachą. I na przedramieniu.
Zdezorientowany przestałem polerować miecz i rozejrzałem się po pokoju. Jimin spojrzał na mnie przez ramię z pytaniem w oczach. Wstrząsnąłem głową i wróciłem do kiszenia ogóra. Starszy jęknął z zadowoleniem, po czym skrzyżowałem jego ręce na plecach, gdzie je ciasno ścisnąłem w nadgarstkach. Potarłem o imię jego bratniej duszy i zaskomlał, gdy w podobnym czasie wykonałem mocne pchnięcie.
– Jungkookie – sapnął. Uśmiechnąłem się i schyliłem, przyciskając klatkę piersiową do jego pleców.
Miał śliczne ciało. Umięśnione, męskie, lecz drobne. Jego malutkie rączki śmiesznie kontrastowały z sześciopakiem lepszym niż tym z promocji w Biedrze, a dziecięca buzia nie pasowała do twardej jak skała piersi, czy całkiem pokaźnego penisa, ale taki był Jimin. Trzymał w sobie wiele skrajności.
Złapałem za uwięzioną między nami dłoń. Wziąłem umięśnione, lecz wciąż drobne przedramię w dwa palce i niemal czule musnąłem znamię bratniej duszy. Niemal. Łączyła nas sympatia i może trochę zauroczenia, owszem, ale nic więcej. Mógłbym powiedzieć, że nie byliśmy sobie przeznaczeni.
Zbyt dobrze widziałem imię Yoongiego na jego prawym nadgarstku.
Jęknąłem, zamknąwszy oczy. Pieprzyłem go leniwie. Chciałem poczuć bliskość bardziej od orgazmu. Pomimo tego, że w oczach niektórych przedstawiałem ten typ ludzi, który wyruchał całe miasto (nieprawda, tylko szkołę), lubiłem po prostu z kimś pobyć. Lubiłem też uczucie trzymania chuja w czymś gorącym i ciasnym, a te warunki genialnie spełniała jędrna dupcia Jimina. Mówię wam, jedenaście na dziesięć.
No, ale powracając do tematu, byłem fanem słodkiego, wolnego seksu. Chyba, że akurat ktoś mnie nazwie tatusiem i ma obrożę na szyi i ogólnie sam mi przyciska rękę do gardła. Wtedy nic nie poradzę, jak nie może chodzić na następny dzień.
W sensie, ogólnie nie odmawiałem seksu. Nie miałem też specjalnych zastrzeżeń, jeśli chodzi o płeć czy jakieś fetysze. Wolałem zostać na górze, ale jak się trafił jakiś wyjątkowo przystojny osobnik…
Nieważne. Podsumowując: jak chciałem zamoczyć, zamaczałem. Reszta jest mniej istotna.
Mruknąłem, wykonując wolne i mocne ruchy. Całowałem akurat kark chłopaka, gdy…
Opadłem pod siłą bólu, miażdżąc Jimina i krzyknąłem zdyszanie.
– Kurwa, co ci…
– Analna dewastacja! – sapnąłem, starając się złapać oddech. Sturlałem się z anglisty, wcześniej pozwalając pytongowi opuścić norę i ścisnąłem oczy. – Właśnie ktoś mi chyba coś włożył w dupę – jęknąłem, rozkładając nogi i wpychając tam chłopaka. Ten spojrzał się na mnie z politowaniem.
– Kto miał ci tam coś włożyć? – Uniósł brew, a ja tylko pisnąłem z frustracją.
– Kurwa, nie wiem! – Kopnąłem ścianę, by rozładować emocje, co oczywiście okazało się zajebistym pomysłem. No, ja tylko na takie wpadam. – Ale czułem, jakby mi ktoś włożył coś w dupę.
– Nie powinieneś się cieszyć? – Jimin uśmiechnął się prześmiewczo, a ja tylko jęknąłem. Tak, kurwa, cieszyć, jak, cokolwiek to było, było suche, jak i ja. Super zabawa.
Jimin zniżył się i rozszerzył mi pośladki.
– Czysto – mruknął i dał mi lekkiego klapsa. Sapnąłem.
– Życie mnie nienawidzi – westchnąłem. Jimin usiadł na mnie okrakiem, a ja spojrzałem się na niego boleśnie. – Chyba po raz pierwszy w życiu nie mam ochoty na seks.
Jimin ponownie wydął wargę, lecz po chwili się uśmiechnął i przeszedł z tyłkiem w okolice mojej klatki piersiowej. Westchnąłem i otworzyłem posłusznie usta.

--

Westchnąłem ciężko i zmarszczyłem brwi. Wyglądałem pewnie jak rasowy dziad po czterdziestce. Tylko szarego podkoszulka mi brakowało do januszowego looku.
Oparłem się plecami o ścianę wanny, w której siedziałem. W poprzek, dodam. Ciche chrapanie Jimina dobiegające z sypialni mnie uspakajało. Mógłbym tam zasnąć.
…Gdyby tylko dupa nadal mnie nie bolała po tych odbytniczych urojeniach. No bo co innego to było? Jimin jasno powiedział, że czysto. Nikogo poza nami w mieszkaniu nie było…
Widziałem dwa rozwiązania: egzorcysta albo psychiatra.
Stęknąłem i otworzyłem oczy. Nic specjalnego nie zobaczyłem. Własne kolana oraz ręce. Super widok.
Na lewym nadgarstku miałem napisane imię bratniej duszy. Lewym, bo najwyraźniej ów Taehyung był leworęczny. Nie wiem, pewności nie mam. Nigdy nie spotkałem gościa.
Jedyne, co mnie martwiło, to to, że nie wiem, czy kiedykolwiek go spotkam.
Nie chodziło o to, co przeżywał każdy – te wątpliwości, czy aby na pewno go rozpoznam, czy się dogadamy. Nie, nie, tu sprawa wyglądała inaczej.  Rozumiecie, imię zapisane na czarno równa się żywy, jak imię zniknęło równa się nieżywy.
Moja blizna była szara.
Jeszcze pięć lat temu było wszystko okej, fajniutko, a tu naglę budzę się z półprzezroczystym znamieniem. Nadal tego nie rozgryzłem.
Westchnąłem jak typowy Janusz po raz drugi podczas tej chłodnej kąpieli. Zamknąłem oczy, delikatnie pocierając o bliznę.
– Masz małego.
Rozwarłem szeroko powieki na dźwięk niskiego, nieznanego głosu.
Przede mną stał chłopak w dresie rodem z lumpeksu, z wielkimi warami i trochę krowią twarzą i… Kurwa, czy on był pół przezroczysty?! I dlaczego wyglądał, jakby ktoś na niego nałożył jakąś galaxy teksturę, modną w dwa ka dwunastym?!
Rozdziabałem i szybko zamknąłem usta.
– Malutki, malutki. – Ów tajemniczy osobnik jęknął jak do dziecka w stronę mojego członka i wskazał na niego palcem. Uśmiechnął się szyderczo. – Jak ty chcesz nim zaspokoić Jimina?
– No nie wiem, ale nie narzeka – burknąłem, starając się zignorować, że stoi przede mną jakieś widmo. Gwiezdne widmo?
Zjawa zmrużyła oczy i spojrzała na mnie spod byka.
– Nie pyskuj – warknął. – Bo poleci buła i się skończy.
Parsknąłem śmiechem.
– Chyba naprawdę potrzebuję tego psychiatry. – Przejechałem mokrą ręką po twarzy. – Półprzezroczysty chłopaczek z gwiazdkami na całym ciele i ubraniach z Caritasu nawiedza mnie, kiedy się myję i nabija się z wielkości mojego chuja.
– Nie nazywałbym tego… pisklaczka chujem – poprawiła mistyczna kreatura. Uniosłem brew.
– Kim ty w ogóle jesteś?
– Jestem… – Chłopaczyna zrobił pseudo-nonszalancką pozę. Epickość przedstawienia się zepsuła trudność w powiedzeniu, kim jest.  – Uch, jestem… V! Jestem V!
Moja brew teraz znalazła sobie windę i nie zdziwiłbym się, gdyby zahaczyła o linię włosów. Spojrzałem się na chłopaka z politowaniem.
– V brzmi fajnie, okej? – wytłumaczył cichszym głosem. Niepewnie skinąłem głową.
Wstałem i owinąwszy sobie w biodrach ręcznik, wystawiłem rękę w przywitaniu. Chłopak ją ujął we własną. To było dziwne. Czułem skórę, lecz żadnej temperatury.
– Jungkook. – Spojrzałem chłopakowi w oczy. Ten odpowiedział zdeterminowanym spojrzeniem.
Pociągnął mnie do siebie za rękę i szepnął na ucho:
– Jeśli skrzywdzisz Jimina, to nie zapominaj, że łokieć, pięta i nie ma klienta.
Po czym posłał mi szeroki, kwadratowy uśmiech.


Drugą rzeczą, której się o nim dowiedziałem, było to, że był duchem.
– Czyli… – zacząłem, kiedy V podskakiwał na materacu, mrucząc coś o tym, że żaden z właścicieli nie kupił jeszcze tak wygodnego łóżka. – Mówisz, że nie pamiętasz swojego imienia?
Chłopak usiadł na dupie i pomachał głową.
– Ogólnie, pamiętam niemal wszystko ze swojego życia, ale wszelkie moje akty urodzenia, legitymacje i dowody na istnienie zniknęły. Chujowe to. – Niższy oparł głowę na dłoni z teatralnie zasmuconą miną. Po chwili z powrotem się wyprostował i podciągnął prawy rękaw bluzy, by pokazać nadgarstek. – No i nie mam imienia bratniej duszy. Co, jeśli ta cała legenda z bratnią duszą przepadła przez to, że jestem duchem?
Uniosłem brew.
– Przeżyjesz. W sensie, niektórzy ludzie nigdy nie poznają bratniej duszy i z tym żyją.
– Jak mam przeżyć, jak niemal wszyscy się mnie boją? – jęknął duch. – Wiesz, jak smutne i samotne jest moje życie? W sensie, nie no, mogę latać, przechodzić przez ściany i wogle, no i umiem stawać się widzialny i z powrotem niewidzialny, ale Jezus Maria, ja jestem sto pro ekstrawertyka!
– No to po co nosisz takie ciuchy – parsknąłem śmiechem i usiadłem obok chłopaka. – Wyglądasz jak bezdomny.
V zmierzył mnie morderczym wzrokiem.
– Ty – warknął. – Ty pamiętaj, że ja mam kolegów.
– Już nie – mruknąłem z uśmieszkiem rasowego skurwiela.
Brunet dźgnął mnie w żebro. Jęknąłem boleśnie, lecz po chwili zaśmiałem się szyderczo.
– Bo ci pizdnę w podobiznę – burknął. – Ale cieszę się, że umarłem akurat w tych ciuchach. Czy ty wiesz, jakie one są wygodne?
– Domyślam się. – Skinąłem głową i spojrzałem na własne rurki.
Krótko po rozmowie odbytej w wannie poszedłem spać, zmęczony urojeniami. Gdy Jimin z rana wyszedł, ów głosy (i ogólnie haluny lepsze niż po dragach) powróciły. Nawet mi zrobiły śniadanie.
No i teraz z nim siedziałem, próbując ogarnąć sytuację.
– Ile miałeś lat, jak umarłeś? – spytałem, nagle odwracając się do niego. Gwiezdna tekstura nadawała całej sylwetce fioletowej poświaty, lecz dało się zobaczyć przez nią kolory. Chłopak musiał się przefarbować na brązowo za życia. Chyba, że po śmierci też można. Nie wiem.
– Siedemnaście. To było chujowe, mówię ci. Idę sobie spokojnie do szkoły, a tu jeb, zapierdala mnie samochód. Możliwe, że się nie rozejrzałem, ale to tam… – V westchnął i podparł brodę na dłoni.
– I tak po prostu cię zajebali i nagle widzisz swoje ciało i wogle jesteś duchem? – przełknąłem ślinę. Nie wiem, który raz zmarszczyłem brwi. Od poznania tej mistycznej kreatury, czytaj: wczoraj, zmarszczone brwi zostały nieodłącznym elementem mojego i-tak-już-januszowego looku. Już wcześniej opierałem garderobę na białych bluzeczkach z lumpa. Pomińmy fakt, że były na mnie trzy rozmiary za wielkie.
– Nie, aż tak nie. –Wypuścił powietrze w akcie frustracji. – W sensie, zajebali mnie i tak z kilka dni później budzę się w tym mieszkaniu jako duch. Ogólnie to chyba jestem tą samą osobą, co za życia, tylko, że nie pamiętam swojego imienia. No i nie mam znamienia bratniej duszy.
– Czyli, uch, nie wiesz nic, czy każdy po śmierci zostaje duchem? – spytałem.
– Nope – potrząsał głową. – Ale nie wydaje mi się.
– No, w sumie. – Zamknąłem oczy, uświadamiając sobie głupotę pytania. – Przecież nie po każdym znika wszelki ślad.

--

V z uśmiechem przyglądał się temu, jak włączałem lampki. Speszyłem się trochę, bo wieczorami mój pokój wyglądał jak sypialnia dwunastoletniej dziewczynki. Jaki facet w wieku dwudziestu lat korzysta z projektora gwiazd?
Proszę państwa, oto ja, Jeon pizda Jungkook. Na ramie łóżka powiesiłem lampki choinkowe, a na ścianie kinkiet w kształcie półksiężyca. Na środku pokoju stoi żółw, z którego skorupy świecą gwiazdeczki.
Dorosłość w czystej postaci.
To mój cowieczorny rytuał. Po nauce (ehe) oraz ogarnięciu życia, odpalam światełka i gwiazdki i tworzę.
Widzicie, mam kanał na Youtubie. Znają mnie w internetach jako Kookgnuja, ale serio, treść nie jest taka zjebana, jak nazwa. Zakładałem go w pierwszej gimbie, okej? Widzicie, od lat gram w pewną grę, wiadomka, a zawsze chciałem spróbować tworzyć filmy… I jakoś wyszło, że mam dość popularny kanał.
– Też lubię gwiazdki – mruknął V. Nie wiem dlaczego, ale jego szeroki uśmiech jeszcze bardziej mnie speszył.
Ogólnie, jakoś dziwnie się przy nim czułem. Bardzo swobodnie, wręcz podejrzanie, biorąc pod uwagę fakt, że znałem faceta dwa dni. Poza tym, zdawał się jakiś znajomy. Nie na zasadzie „a, już go kiedyś widziałem”, ale po prostu… znajomy.
– Gwiazdki są spoczko – skinąłem głową i usiadłem na łóżku, włączywszy cały gwiezdny zestaw. Zamiast zwykłej pościeli, oczywiście, oryginalna poszewka z twarzą Lorda Vadera na gwiezdnym tle. – Czuję się do nich jakiś przywiązany, nywym.
– Ja też! – V przysunął się do mnie i znowu zabłysnął zębami. – W sensie, no, może to być związane z tym, że, no… – Tu chłopak wskazał na całe swe półprzezroczyste i pokryte gwiazdkami ciało. – Ale za życia lubiłem astronomię! I astrologię też!
Uniosłem brew.
– Astrologię – bardziej stwierdziłem, niż spytałem.
– Astrologię – powtórzył z zadowolonym uśmiechem chłopak. – Horoskopy to życie!
Westchnąłem.
– Okej – powiedziałem po chwili ciszy. – Chciałem kiedyś iść na astronomię, jeszcze przed tym, jak chciałem do szkoły filmowej.
Duch raptownie odwrócił głowę w moją stronę z błyskiem w oku.
– Ja też! Z Jiminem mieliśmy iść na astronomię… – Tu trochę posmutniał. – Co cię łączy z Jiminem? – spytał z przymrużonymi oczyma. Jego twarz straszyła wpierdolem. Już się, kurwa, boję.
– Nywym, ruchamy się. – Wstrząsnąłem ramionami. Ten tylko spojrzał na mnie jeszcze bardziej podejrzliwie.
– Jak skłamiesz to tak cię kopnę, że ci gówno zęby wybije – zagroził. Parsknąłem śmiechem.
– Ale serio, nic poza tym między nami nie ma. – Spojrzałem V przelotnie w oczy. Były ciemne i nie wiem, czy to lampki się w nich odbijały, czy miał w nich tyle gwiazdek. Możliwe, że to drugie, w końcu on ogólnie jest jakiś astralny.
Brunet sapnął z ulgą i znowu oparł się o ścianę.
– Co cię łączy z Jiminem? – spytałem, zdziwiony reakcją.
Duch otworzył i zamknął usta, widocznie się wahając.
– Był moją najlepszą mordeczką.

--

– Elo – usłyszałem głęboki głos V, kiedy wróciłem z uczelni. Położyłem klucze na szafce na buty i odwróciłem się do chłopaka, który akurat wystawił głowę przez ścianę tak, by mnie widzieć i nie musieć się ruszać z sypialni. Pewnie znowu czytał moje książki albo siedział na laptopie.
Mieszkałem z nim od dwóch tygodni i całkiem go polubiłem. Nie brudził, jeść nie wołał, tylko trochę się nudził. Często musiałem z nim rozmawiać. Okazało się, że duch był beznadziejnym ekstrawertykiem i zanim miał mnie – kogoś do pogadania – codziennie przeżywał tortury samotności. No, ale teraz zdawał się całkiem szczęśliwy.
Błagam, byleby nie zajrzał mi w historię…
Chociaż, skoro on niemal cały czas spędzał w tym domu…
Skrzywiłem się. Dobrze, że z nikim poza mną nie gada, to nie wyjdą na jaw moje dzikie fetysze. Kurcze, jeszcze zobaczy te „murzynki lesbijki” w wyszukiwanych…
– Witam – mruknąłem. – Chciałbyś może… – Tu zrobiłem przerwę, by się psychopatycznie uśmiechnąć. – Nastraszyć moich kolegów?

 --

Yoongi, najbardziej zażenowany sytuacją z całej grupy, westchnął ciężko.
– Trzy, czte-ry! – szepnął Hoseok.
– Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?
Siedzący koło mnie Jimin przejechał dłonią po twarzy. Yoongi tylko otwierał usta, byle nie sprawić przykrości Hoseokowi. Namjoon i Seokjin zdawali się za to całkiem zaangażowani, recytując fragment z wręcz teatralnym wydźwiękiem. A ja? A mnie, cóż, zatrudniono na stanowisko starca…
– Zamknijcie drzwi od kaplicy…
Hoseok zaczął czytać. Odkąd zacząłem się zadawać z tą anomalią genetyczną – sześć lat temu – co roku miałem zaszczyt obchodzenia Dziadów. Kurwa, super święto. Nie wiem, czemu miał służyć ten egzotyczny rytuał, ale se chłopaczyna wymyślił, że to jest sposób na komunikację z tą drugą stroną.
Hoseok był samozwańczym medium. Nie wiem, co dokładnie miało to znaczyć. Kiedy powiedziałem o tym V, średnio go to przekonało. Jak każdego, zresztą.
No, ale siedzieliśmy w szóstkę przy świecach. Żywy przekaźnik duchów trzymał prawdziwą książkę, a my lecieliśmy z telefonów. Światła pogaszone, wszystko nastrojowo.
Nawet wóda nam się podgrzewała. W rondelku. Na gazówce.
– Kim w ogóle, był ten Miskiwh? – spytał Yoongi. Wydaje mi się, że średnio sobie poradził z nazwiskiem. Pewien nie jestem. Sam przeczytałbym to jako „Mikiłh”.
Ogólnie, Jimin miał właśnie recytować partię aniołka, ale nie zdawał się zbyt przejęty tym, że mu przerwano.
– Mickiewisz – poprawił. – Czy coś takiego. Chyba ktoś ważny w Rosji, czy tam, skąd ten poprzedni papa był. – Zamknął jedno oko, starając się przypomnieć.
– Polski – dopowiedział Seokjin.
– Taki z ciebie katolik, że ogarniasz papieży? – Yoongi zmarszczył brwi.
– Memesy, Yoongs, memesy. Ach, ten dwukremówczan papieżu… – Hoseok starł niewidzialną łezkę, po czym rzucił Jiminowi ponaglające spojrzenie. Ten stęknął, lecz robił za aniołka. A nawet dwóch.
Dramat (dla mnie tragedia, ale Seokjin, nasz aktor, upierał się, że to „dramat romantyczny” – jeśli banda kruków dziobiąca jakiegoś faceta jest dla niego romantyczna, to nie chcę znać szczegółów jego związku z Namjoonem) szedł względnie dobrze. Czasem, lub przez jego większość, ktoś mówił zbyt od niechcenia, albo zrobiła się nam dygresja. Muszę przyznać, że ogólnie było całkiem sympatycznie.
Uśmiechnąłem się, kiedy w momencie, kiedy pokazało się widmo, z biblioteczki Namjoona spadło kilka książek. Wszyscy zerknęli przelotnie w ich stronę.
– Chyba, hehe, mamy ducha – parsknął Yoongi.
A żebyś, kurwa, wiedział.
V chwilę później zabrał się za gaszenie świeczek. Moja brygada nagle się spięła.
Hoseok uśmiechnął się szeroko.
– Mamy ducha.
– Co ty pierdolisz – burknął Namjoon, choć zadrżał, kiedy mój gwiezdny, dla niego niewidzialny koleżka dmuchnął mu w twarz.
– I właśnie dmuchnął ci w twarz – dodał organizator imprezy. Namjoon odskoczył nagle, a Seokjinowi opadła szczęka.
V nagle się odwrócił w jego stronę.
– Co, kurwa? – palnął, wbijając zdezorientowany wzrok w Hoseoka. Wszyscy się spięli. Musieli go słyszeć.
Jimin otworzył usta. Duch wyłapał to i zagryzł wargę. Widziałem, jak z ulgą przypomina sobie, że dawny przyjaciel nie może go zobaczyć.
– Nie… nie widzisz mnie – warknął V do gospodarza, zerkając na mnie. Potrząsnąłem głową. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, serio.
– Mogę – zadrwił Hoseok. – Jestem medium.
– To jakieś jaja – pół jęknął, pół zadrwił Yoongi.
Duch prychnął.
– Widzisz… dużo takich, jak on? – spytałem, starając się pomóc, można powiedzieć, współlokatorowi.
– Dwóch w życiu – odparł szatyn. – J-jak ci na imię?
– Nie pamiętam. – Chłopak wbił wzrok w podłogę i przysunął się do mnie. Zachowywał się dziwnie. Mógłbym przysiąc, że w spojrzeniu, które mi ukradkiem posłał, nie świeciły gwiazdy.
Zacisnąłem szczękę na tę myśl.
Hoseok musiał zauważyć jego speszenie.
– Ej, nie musisz się bać, czy coś. Poprzednie duchy, jakie spotkałem, też nie pamiętały. – Gospodarz starał się uśmiechnąć pocieszająco. Wyszło gorzej, niż najbardziej krzywy uśmiech Seokjina. – Imienia bratniej duszy pewnie też nie masz. To wydaje mi się normalne. W sensie, w jakichś magicznych książkach jest to uznane za normę.
Skinąłem głową. Informacje o V zdawały mi się jakieś… ważne.
– Jesteś duchem, bo byłeś o—
– Nie chcę wiedzieć! – Chłopak poderwał się do góry. – W sensie, uch… czy inne duchy też są w gwiazdki? – Tu jego ton stał się droczący, a na usta wszedł banan. A raczej: kwadrat.
Spojrzałem przelotnie na Jimina, który uśmiechał się niemrawo.

--

Trzecią rzeczą, której się o nim dowiedziałem, było to, że nie szanował prywatności.
Siedziałem z laptopem na kolanach i ręką w majtach. Normalka. Od Dziadów sprzed dwóch tygodni, moje spotkania z Jiminem stały się coraz rzadsze. Miałem się z nim spotkać nazajutrz, ale cały dzień byłem jakiś markotny. Wiadomo, facet ma swoje potrzeby.
– Elo. – V przeszedł przez ścianę. Popatrzył na mnie z uniesioną brwią, ogarnąwszy, co robię.
– Chcesz mi pomóc, czy wypierdalasz? – burknąłem, trochę z przyzwyczajenia.
– Nie mogę się po prostu pośmiać z wiel— małości twojego chuja? – Uśmiechnął się szelmowsko i usiadł przy mnie na łóżku. Zmierzył moje przyrodzenie prześmiewczym wzrokiem.  Westchnąłem ciężko. – No, to pokaż, do czego sobie trzepiesz.
Z tym naciągnął gumkę tak, by wyszła jego duma.
Z przekąsem stwierdziłem, że najmniejszy nie był. Żaden gigant, ale w stanie erekcji mógł być obiecujący…
Tak, jego też pokrywały gwiazdki.
– Lesby, nie polubisz – powiedziałem z przekąsem. Ten spojrzał się na mnie, jak na totalnego zjeba.
– Wiesz, ile razy zrobiłem pożytek z tego, że masz w zakładkach „murzynki lesbijki”?
Skinąłem powoli głową.
– To jakiej ty jesteś orientacji? – mruknąłem. – Myślałem, że przyjaciel takiego pedała, jak Jimin też musi być pedałem…
– Wyruchałbym wszystko. – V uśmiechnął się szeroko. – No, ale włączaj tego pornola.
Mój palec wskazujący lewitował nad spacją jeszcze przez kilka sekund. W końcu duch stracił cierpliwość i sam wcisnął przycisk.
Pokój wypełniły operowe jęki pań z filmu dokumentalnego. Uciekłem wzrokiem, zażenowany sytuacją.
– Kóczek – zaczął brunet. Uśmiechnąłem się na przezwisko, lecz nadal unikałem kontaktu wzrokowego. Chłopak nachylił się i szepnął mi do ucha:
– Kóczek, czemu nie kończysz?
Jego oddech nie był gorący, lecz nadal łaskotał. To przez to zadrżałem.
– No weź, to gejowe – mruknąłem. Obydwaj popatrzeliśmy sobie w oczy i parsknęliśmy śmiechem.
V wykorzystał tę chwilę, by owinąć dłoń wokół mojego wciąż twardego członka. Widziałem, jak tłumi chichot. Spojrzałem na niego pytająco.
– Zakrywa go całego – wydukał, starając się nie roześmiać. Spojrzałem w dół.
– Jeb się – burknąłem, lecz chwilę później sapnąłem, gdy zacisnął rękę.
Postanowiłem nie dawać za wygraną i się nim zająć. Zdążył trochę stwardnieć. Był całkiem długi.
…Miałem ochotę go lizać.
Spoliczkowałem się mentalnie. Nie ma lizania dla ludzi – istot? – którzy się ze mnie nabijają. Nie w ten sposób. Ta zniewaga krwi wymaga!
– Masz płaską dupę – warknąłem, zaczynając posuwiste ruchy na jego męskości. Nie była ciepła. V nie był ciepły. Nie mógł rozpalać we mnie gorąca.
– Aha, bo twoja to główne zagrożenie dla dupy Jimina – sapnął.
– Siedź cicho. – Jęknąłem, może pod wpływem ciepłego uśmiechu, może przez dłoń ciasno na mnie owiniętą.
Właśnie waliłem duchowi. To dopiero nowość.
– Szybciej – stęknąłem, zamykając oczy. Kiedy je otworzyłem po chwili, gapił się na mnie z zacieszem wypisanym na twarzy.
Sam ciężko oddychał.
– Chcesz szybciej, hm? – Spytał, gładkim, lecz niskim głosem. – A może chcesz moich ust na sobie? Myślisz, że moja ślina sprawiłaby, że błyszczałbyś gwiazdkami?
Parsknąłem śmiechem, lecz nawet mi się to wydawało zdyszane. Skinąłem niepewnie głową i nachyliłem się po pocałunek. V odsunął się.
– Nie, nie dostaniesz. – Skarcił mnie jak pięciolatka, nadal utrzymując uśmiech.
– Twoja strata. – Odwzajemniłem uśmiech i potarłem palcem o szczelinę na czubku. Duch zadrżał. Poczułem zastrzyk satysfakcji.
Pornol się skończył. Brunet musiał zauważyć moje spojrzenie w stronę laptopa.
– O, włączę coś – mruknął, wolną ręką wchodząc w Youtube’a i wstukując coś w wyszukiwarkę.
Uniosłem brew, gdy moim oczom się ukazał tytuł „Kill yourself”. Brzmiało to dość… oryginalnie, nie powiem. Piosenka zaczęła grać. Z rozbawieniem patrzyłem się w ekran. Po kilku sekundach poczułem rękę na policzku. Instynktownie odwróciłem się z powrotem do V.
– Tu patrz – zabrzmiał chyba łagodniej, niż planował. Coś we mnie zaiskrzyło.
Potwierdzone info: jego oczy były pełne gwiazd. Nie umiałem od nich oderwać wzroku. Chwilę po prostu tak siedzieliśmy, patrząc sobie w oczy, w pokoju rozświetlonym tylko lampkami choinkowymi i projektorem gwiazd, z Pink Guyem w tle.
Zaczął mi z powrotem obciągać, uśmiechając się. Wyrwany z transu, przypomniałem sobie o jego narządach rozrodczych w dłoni. Odwzajemniłem gest. Jego spojrzenie powoli stawało się coraz bardziej zamglone. Moje wnętrzności bawiły się w pierdoloną lekkoatletykę.
Chyba robiły, hehe, gwiazdy.
Po jakimś czasie V zerwał kontakt wzrokowy, wyraźnie się pesząc.
– Ty się we mnie zajebałeś, czy co? – spytał, mrużąc oczy. Parsknąłem śmiechem i wywróciłem oczyma. Ścisnąłem jego członka w odpowiedzi.
– Nom – skinąłem głową, samemu dysząc od przyjemności. – Chcę być twoją świnią.
– Kurczę – syknął. – Robi się poważnie.
Uśmiechnąłem się do niego i przyśpieszyłem ruchy.
– Nieźle ojebujesz kolbę – sapnął, trochę jęknął duch. – Lata praktyki?
– Każdy facet, który przeżył piętnasty rok życia ma w tym doświadczenie – zaśmiałem się. Gorąc kotłował się w moim brzuchu. – Ty chyba też długo dopuszczałeś się samogwałtu.
– Życie.
Stęknąłem, czerpiąc przyjemność bardziej z widoku, jakim był V z chaotycznie poruszającą się klatką piersiową (pokrytą bluzą, rzecz jasna) i jego cichych sapnięć, niż faktycznego obciągania.
– Kurwa – jęknąłem. – Szitszitszit.
– Nieźle, co? – cmoknął szyderczo, choć sam dyszał jak mój laptop po całym dniu expienia.
Zacięcie ruszaliśmy rękoma po członkach, stękając, mamrocząc, kurwiąc i w ogóle, gdacząc. Byłem w siódmym niebie. Objęło mnie przyjemne ciepło.
Coś we mnie przyjęło, że V był ciepły, choć wcale taki nie był.
– Kóczek – szepnął i to było, kurwa za dużo.
Doszedłem. Na chwilę zapomniałem o dzikich przewrotach, ale mojej uwadze nie umknęło niebo w oczach chłopaka. Z trudem utrzymałem powieki, lecz coś kazało mi cały czas patrzeć mu w oczy.
Przeszło mi przez myśl, że chyba się w nich zakochiwałem.
W szczęściu orgazmu nie wyśmiałem tej myśli. Oparłem się czołem o bark bruneta, zrywając kontakt wzrokowy. Dyszałem ciężko, trochę się trząsłem.
Po jakiejś minucie leniwego szczęścia, V złapał moją rękę na jego członku w swoją. A no tak. Ja mu też muszę zwalić.
Przekląłem się w myślach, pośpiesznie poruszając dłonią. Rozsmarowałem pierwsze krople spermy na całej długości penisa. Wykonywałem szybkie ruchy nadgarstka, obserwując, jak duch rozkoszuje się dotykiem. Mówię wam, nikt nie wydusi gada jak facet.
– Ja pierdolę – jęknął. Uśmiechnąłem się i cmoknąłem go w szczękę, po czym skrzywiłem się teatralnie.
– To gejowe – syknąłem. Duch zaśmiał się, a ten śmiech przerodził się w urwany, zapowietrzony jęk. Cały się spiął, zmarszczył brwi. Poczułem coś mokrego na dłoni.
Coś w szczytującym V było naprawdę, naprawdę śliczne. Nawet, kiedy zamknął oczy, błyszczał innymi gwiazdami. Ciemność jesiennego wieczoru tylko spotęgowała efekt.
Chłopak opadł w tył, uderzając plecami o materac. Miał na ustach leniwy uśmiech. Położyłem się obok niego, obejmując go ciasno.
– Dziwnie się przytula kogoś, kto nie ma temperatury – jęknąłem. On tylko parsknął śmiechem.
Leżeliśmy tak. Nie słyszałem bicia serca, ale wygodnie mi się wtulało w miękką pierś. Czułem się… jak w domu.
No, może dlatego, że leżałeś u siebie na łóżku, debilu.
Zamknąłem oczy. Odpływałem. Nieświadomie złapałem V za prawy nadgarstek i pocierałem miejsce, w którym kiedyś znajdowało się znamię bratniej duszy.
Zacząłem się zastanawiać, dlaczego zniknęło. Dlaczego nie pamiętał swojego imienia? Dlaczego w ogóle został duchem?
– Ej – zaczął, wytrącając mnie z rozmyślań. Spojrzałem na niego z wyczekiwaniem. – Mówiłeś kiedyś, że chciałeś iść do szkoły filmowej.
– Chciałem. – Zamknąłem z powrotem oczy. – Kiedyś… marzył mi się reżyser filmowy.
– Już nie?
– Już nie jestem w gimnazjum – przełknąłem ślinę. – To się wydaje zbyt nierealne.
Duch zmrużył oczy, lecz szybko się rozpromienił.
– Powinno się podążać za marzeniami – westchnął z bananem na ryju. Wyglądał jak dziecko. Coś mnie rozgrzało na ten widok. – I słuchać głosu serca i wygyly.
– Wiadomka – mruknąłem, nie kontrolując uśmiechu. – Robię filmiki na youtubie, więc chyba nie zrezygnowałem z tego do końca.
V parsknął, unikając mojego spojrzenia.
– Wiem – palnął. – Oglądam cię, odkąd się dowiedziałem o twoim istnieniu. Czyli od miesiąca.
Przejrzałem go lodowatym spojrzeniem.
– No co, są super! Tylko nigdy nie grałem w tę grę, ale nawet bez tego są spoczko!
Odwróciłem się na drugi bok. Miałem przed sobą ścianę.
– Kóczek!
– Dobranoc.
Sięgnąłem do zagłówka, gdzie wisiały lampki choinkowe i je wyłączyłem. V pojęczał jeszcze chwilę, ale potem dał se siana. Chyba zasnął. Nie musiał spać, ale lubił to robić.
Ja też zasnąłem. Objęty przez ducha. Jeza, a nadal nie zadzwoniłem po egzorcystę.
Obudziłem się w środku nocy i chwyciłem za telefon. Niewiele myślałem, zanim wysłałem esemesa.
Do: Chim
Nie mogę się już ruchać z tb

Spojrzałem na śpiącego bruneta. Uśmiechnąłem się, czując, jakby wielki ciężar zleciał mi z barków.

--
z kim się widzę na bapsach?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz