sorak ze tak pozno ale mi ostatnio kpop nie wchodzi i nie chce mi sie pisac o chinolach
no ale starboj wreszcie wowo
zespół: Bangtan Boys (BTS)
rating: NC-17
pairing: TaeKook,
gatunki: romans, fluff, komedia, angst, supernatural
ostrzeżenia: soulmates!AU, seks, przekleństwa
ostrzeżenia: soulmates!AU, seks, przekleństwa
Pierwszą rzeczą, której się o
nim dowiedziałem, było to, że strasznie mnie wkurwiał.
Po dwóch tygodniach miałem
dość. Nic dziwnego, że poprzednia właścicielka chciała się jak najszybciej
pozbyć mieszkania. Starsza pani pierdoliła coś o tym, ze „duchy, duchy, to
miejsce potrzebuje Jezusa” (tu powinna się znaleźć masa wykrzykników), ale w to
wątpiłem. Słyszałem za to o znudzonych pierwszoroczniakach mieszkających piętro
wyżej i to ich obwiniałbym o wszelakie hałasy czy wyłączające się światła.
Poszedłem do sąsiadów z góry,
by ich opierdolić za niedogodności. Oczywiście, że nie wiedzieli, o co
chodziło. Tacy nigdy nie wiedzą. Prychnąłem i odszedłem, rzucając jeszcze „oby
to mi się nie powtórzyło”.
Powtórzyło się.
Zdarzało mi się wątpić w własne
zdrowie umysłowe. No bo, kurwa, tak, jak nastolatkowie mogą trochę namieszać w
elektryce albo ruchać się po nocach, to jakim cudem mieliby mi podkładać na
blat kanapki? I to w porach typowo śniadaniowych.
…Tak, koniec końców je zjadłem.
Życie studenta jest ciężkie, okej? Czasami się je podejrzane rzeczy. Chyba nikt
ich nie zatruł. W sensie, no, jeszcze żyję. Niestety.
Ostatecznego wkurwu dostałem w
momencie, w którym, zanurzony po jądra w nad-dupie Jimina, poczułem, jakby coś
mnie ciągnęło za włosy na nogach. A potem za te pod pachą. I na przedramieniu.
Zdezorientowany przestałem
polerować miecz i rozejrzałem się po pokoju. Jimin spojrzał na mnie przez ramię
z pytaniem w oczach. Wstrząsnąłem głową i wróciłem do kiszenia ogóra. Starszy
jęknął z zadowoleniem, po czym skrzyżowałem jego ręce na plecach, gdzie je
ciasno ścisnąłem w nadgarstkach. Potarłem o imię jego bratniej duszy i
zaskomlał, gdy w podobnym czasie wykonałem mocne pchnięcie.
– Jungkookie – sapnął.
Uśmiechnąłem się i schyliłem, przyciskając klatkę piersiową do jego pleców.
Miał śliczne ciało. Umięśnione,
męskie, lecz drobne. Jego malutkie rączki śmiesznie kontrastowały z
sześciopakiem lepszym niż tym z promocji w Biedrze, a dziecięca buzia nie
pasowała do twardej jak skała piersi, czy całkiem pokaźnego penisa, ale taki
był Jimin. Trzymał w sobie wiele skrajności.
Złapałem za uwięzioną między
nami dłoń. Wziąłem umięśnione, lecz wciąż drobne przedramię w dwa palce i
niemal czule musnąłem znamię bratniej duszy. Niemal. Łączyła nas sympatia i
może trochę zauroczenia, owszem, ale nic więcej. Mógłbym powiedzieć, że nie
byliśmy sobie przeznaczeni.
Zbyt dobrze widziałem imię
Yoongiego na jego prawym nadgarstku.
Jęknąłem, zamknąwszy oczy. Pieprzyłem
go leniwie. Chciałem poczuć bliskość bardziej od orgazmu. Pomimo tego, że w
oczach niektórych przedstawiałem ten typ ludzi, który wyruchał całe miasto
(nieprawda, tylko szkołę), lubiłem po prostu z kimś pobyć. Lubiłem też uczucie
trzymania chuja w czymś gorącym i ciasnym, a te warunki genialnie spełniała
jędrna dupcia Jimina. Mówię wam, jedenaście na dziesięć.
No, ale powracając do tematu,
byłem fanem słodkiego, wolnego seksu. Chyba, że akurat ktoś mnie nazwie
tatusiem i ma obrożę na szyi i ogólnie sam mi przyciska rękę do gardła. Wtedy
nic nie poradzę, jak nie może chodzić na następny dzień.
W sensie, ogólnie nie
odmawiałem seksu. Nie miałem też specjalnych zastrzeżeń, jeśli chodzi o płeć
czy jakieś fetysze. Wolałem zostać na górze, ale jak się trafił jakiś wyjątkowo
przystojny osobnik…
Nieważne. Podsumowując: jak
chciałem zamoczyć, zamaczałem. Reszta jest mniej istotna.
Mruknąłem, wykonując wolne i
mocne ruchy. Całowałem akurat kark chłopaka, gdy…
Opadłem pod siłą bólu, miażdżąc
Jimina i krzyknąłem zdyszanie.
– Kurwa, co ci…
– Analna dewastacja! –
sapnąłem, starając się złapać oddech. Sturlałem się z anglisty, wcześniej
pozwalając pytongowi opuścić norę i ścisnąłem oczy. – Właśnie ktoś mi chyba coś
włożył w dupę – jęknąłem, rozkładając nogi i wpychając tam chłopaka. Ten
spojrzał się na mnie z politowaniem.
– Kto miał ci tam coś włożyć? –
Uniósł brew, a ja tylko pisnąłem z frustracją.
– Kurwa, nie wiem! – Kopnąłem
ścianę, by rozładować emocje, co oczywiście okazało się zajebistym pomysłem.
No, ja tylko na takie wpadam. – Ale czułem, jakby mi ktoś włożył coś w dupę.
– Nie powinieneś się cieszyć? –
Jimin uśmiechnął się prześmiewczo, a ja tylko jęknąłem. Tak, kurwa, cieszyć,
jak, cokolwiek to było, było suche, jak i ja. Super zabawa.
Jimin zniżył się i rozszerzył
mi pośladki.
– Czysto – mruknął i dał mi
lekkiego klapsa. Sapnąłem.
– Życie mnie nienawidzi –
westchnąłem. Jimin usiadł na mnie okrakiem, a ja spojrzałem się na niego
boleśnie. – Chyba po raz pierwszy w życiu nie mam ochoty na seks.
Jimin ponownie wydął wargę,
lecz po chwili się uśmiechnął i przeszedł z tyłkiem w okolice mojej klatki
piersiowej. Westchnąłem i otworzyłem posłusznie usta.
--
Westchnąłem ciężko i
zmarszczyłem brwi. Wyglądałem pewnie jak rasowy dziad po czterdziestce. Tylko
szarego podkoszulka mi brakowało do januszowego looku.
Oparłem się plecami o ścianę
wanny, w której siedziałem. W poprzek, dodam. Ciche chrapanie Jimina
dobiegające z sypialni mnie uspakajało. Mógłbym tam zasnąć.
…Gdyby tylko dupa nadal mnie
nie bolała po tych odbytniczych urojeniach. No bo co innego to było? Jimin
jasno powiedział, że czysto. Nikogo poza nami w mieszkaniu nie było…
Widziałem dwa rozwiązania:
egzorcysta albo psychiatra.
Stęknąłem i otworzyłem oczy.
Nic specjalnego nie zobaczyłem. Własne kolana oraz ręce. Super widok.
Na lewym nadgarstku miałem
napisane imię bratniej duszy. Lewym, bo najwyraźniej ów Taehyung był leworęczny. Nie wiem, pewności nie mam. Nigdy nie
spotkałem gościa.
Jedyne, co mnie martwiło, to
to, że nie wiem, czy kiedykolwiek go spotkam.
Nie chodziło o to, co przeżywał
każdy – te wątpliwości, czy aby na pewno go rozpoznam, czy się dogadamy. Nie,
nie, tu sprawa wyglądała inaczej.
Rozumiecie, imię zapisane na czarno równa się żywy, jak imię zniknęło równa
się nieżywy.
Moja blizna była szara.
Jeszcze pięć lat temu było
wszystko okej, fajniutko, a tu naglę budzę się z półprzezroczystym znamieniem.
Nadal tego nie rozgryzłem.
Westchnąłem jak typowy Janusz
po raz drugi podczas tej chłodnej kąpieli. Zamknąłem oczy, delikatnie pocierając
o bliznę.
– Masz małego.
Rozwarłem szeroko powieki na
dźwięk niskiego, nieznanego głosu.
Przede mną stał chłopak w
dresie rodem z lumpeksu, z wielkimi warami i trochę krowią twarzą i… Kurwa, czy
on był pół przezroczysty?! I dlaczego wyglądał, jakby ktoś na niego nałożył
jakąś galaxy teksturę, modną w dwa ka dwunastym?!
Rozdziabałem i szybko zamknąłem
usta.
– Malutki, malutki. – Ów
tajemniczy osobnik jęknął jak do dziecka w stronę mojego członka i wskazał na
niego palcem. Uśmiechnął się szyderczo. – Jak ty chcesz nim zaspokoić Jimina?
– No nie wiem, ale nie narzeka
– burknąłem, starając się zignorować, że stoi przede mną jakieś widmo. Gwiezdne
widmo?
Zjawa zmrużyła oczy i spojrzała
na mnie spod byka.
– Nie pyskuj – warknął. – Bo
poleci buła i się skończy.
Parsknąłem śmiechem.
– Chyba naprawdę potrzebuję
tego psychiatry. – Przejechałem mokrą ręką po twarzy. – Półprzezroczysty
chłopaczek z gwiazdkami na całym ciele i ubraniach z Caritasu nawiedza mnie,
kiedy się myję i nabija się z wielkości mojego chuja.
– Nie nazywałbym tego…
pisklaczka chujem – poprawiła mistyczna kreatura. Uniosłem brew.
– Kim ty w ogóle jesteś?
– Jestem… – Chłopaczyna zrobił
pseudo-nonszalancką pozę. Epickość przedstawienia się zepsuła trudność w
powiedzeniu, kim jest. – Uch, jestem… V!
Jestem V!
Moja brew teraz znalazła sobie
windę i nie zdziwiłbym się, gdyby zahaczyła o linię włosów. Spojrzałem się na
chłopaka z politowaniem.
– V brzmi fajnie, okej? –
wytłumaczył cichszym głosem. Niepewnie skinąłem głową.
Wstałem i owinąwszy sobie w
biodrach ręcznik, wystawiłem rękę w przywitaniu. Chłopak ją ujął we własną. To
było dziwne. Czułem skórę, lecz żadnej temperatury.
– Jungkook. – Spojrzałem
chłopakowi w oczy. Ten odpowiedział zdeterminowanym spojrzeniem.
Pociągnął mnie do siebie za
rękę i szepnął na ucho:
– Jeśli skrzywdzisz Jimina, to
nie zapominaj, że łokieć, pięta i nie ma klienta.
Po czym posłał mi szeroki,
kwadratowy uśmiech.
–
Drugą rzeczą, której się o nim
dowiedziałem, było to, że był duchem.
– Czyli… – zacząłem, kiedy V podskakiwał
na materacu, mrucząc coś o tym, że żaden z właścicieli nie kupił jeszcze tak
wygodnego łóżka. – Mówisz, że nie pamiętasz swojego imienia?
Chłopak usiadł na dupie i
pomachał głową.
– Ogólnie, pamiętam niemal
wszystko ze swojego życia, ale wszelkie moje akty urodzenia, legitymacje i
dowody na istnienie zniknęły. Chujowe to. – Niższy oparł głowę na dłoni z
teatralnie zasmuconą miną. Po chwili z powrotem się wyprostował i podciągnął
prawy rękaw bluzy, by pokazać nadgarstek. – No i nie mam imienia bratniej
duszy. Co, jeśli ta cała legenda z bratnią duszą przepadła przez to, że jestem
duchem?
Uniosłem brew.
– Przeżyjesz. W sensie,
niektórzy ludzie nigdy nie poznają bratniej duszy i z tym żyją.
– Jak mam przeżyć, jak niemal
wszyscy się mnie boją? – jęknął duch. – Wiesz, jak smutne i samotne jest moje
życie? W sensie, nie no, mogę latać, przechodzić przez ściany i wogle, no i
umiem stawać się widzialny i z powrotem niewidzialny, ale Jezus Maria, ja
jestem sto pro ekstrawertyka!
– No to po co nosisz takie
ciuchy – parsknąłem śmiechem i usiadłem obok chłopaka. – Wyglądasz jak
bezdomny.
V zmierzył mnie morderczym
wzrokiem.
– Ty – warknął. – Ty pamiętaj,
że ja mam kolegów.
– Już nie – mruknąłem z
uśmieszkiem rasowego skurwiela.
Brunet dźgnął mnie w żebro. Jęknąłem
boleśnie, lecz po chwili zaśmiałem się szyderczo.
– Bo ci pizdnę w podobiznę –
burknął. – Ale cieszę się, że umarłem akurat w tych ciuchach. Czy ty wiesz,
jakie one są wygodne?
– Domyślam się. – Skinąłem
głową i spojrzałem na własne rurki.
Krótko po rozmowie odbytej w
wannie poszedłem spać, zmęczony urojeniami. Gdy Jimin z rana wyszedł, ów głosy
(i ogólnie haluny lepsze niż po dragach) powróciły. Nawet mi zrobiły śniadanie.
No i teraz z nim siedziałem,
próbując ogarnąć sytuację.
– Ile miałeś lat, jak umarłeś?
– spytałem, nagle odwracając się do niego. Gwiezdna tekstura nadawała całej
sylwetce fioletowej poświaty, lecz dało się zobaczyć przez nią kolory. Chłopak
musiał się przefarbować na brązowo za życia. Chyba, że po śmierci też można. Nie
wiem.
– Siedemnaście. To było
chujowe, mówię ci. Idę sobie spokojnie do szkoły, a tu jeb, zapierdala mnie
samochód. Możliwe, że się nie rozejrzałem, ale to tam… – V westchnął i podparł
brodę na dłoni.
– I tak po prostu cię zajebali
i nagle widzisz swoje ciało i wogle jesteś duchem? – przełknąłem ślinę. Nie
wiem, który raz zmarszczyłem brwi. Od poznania tej mistycznej kreatury, czytaj:
wczoraj, zmarszczone brwi zostały nieodłącznym elementem mojego
i-tak-już-januszowego looku. Już wcześniej opierałem garderobę na białych
bluzeczkach z lumpa. Pomińmy fakt, że były na mnie trzy rozmiary za wielkie.
– Nie, aż tak nie. –Wypuścił
powietrze w akcie frustracji. – W sensie, zajebali mnie i tak z kilka dni
później budzę się w tym mieszkaniu jako duch. Ogólnie to chyba jestem tą samą
osobą, co za życia, tylko, że nie pamiętam swojego imienia. No i nie mam
znamienia bratniej duszy.
– Czyli, uch, nie wiesz nic,
czy każdy po śmierci zostaje duchem? – spytałem.
– Nope – potrząsał głową. – Ale
nie wydaje mi się.
– No, w sumie. – Zamknąłem
oczy, uświadamiając sobie głupotę pytania. – Przecież nie po każdym znika
wszelki ślad.
--
V z uśmiechem przyglądał się
temu, jak włączałem lampki. Speszyłem się trochę, bo wieczorami mój pokój
wyglądał jak sypialnia dwunastoletniej dziewczynki. Jaki facet w wieku
dwudziestu lat korzysta z projektora gwiazd?
Proszę państwa, oto ja, Jeon
pizda Jungkook. Na ramie łóżka powiesiłem lampki choinkowe, a na ścianie
kinkiet w kształcie półksiężyca. Na środku pokoju stoi żółw, z którego skorupy
świecą gwiazdeczki.
Dorosłość w czystej postaci.
To mój cowieczorny rytuał. Po
nauce (ehe) oraz ogarnięciu życia, odpalam światełka i gwiazdki i tworzę.
Widzicie, mam kanał na Youtubie.
Znają mnie w internetach jako Kookgnuja, ale serio, treść nie jest taka
zjebana, jak nazwa. Zakładałem go w pierwszej gimbie, okej? Widzicie, od lat
gram w pewną grę, wiadomka, a zawsze chciałem spróbować tworzyć filmy… I jakoś
wyszło, że mam dość popularny kanał.
– Też lubię gwiazdki – mruknął
V. Nie wiem dlaczego, ale jego szeroki uśmiech jeszcze bardziej mnie speszył.
Ogólnie, jakoś dziwnie się przy
nim czułem. Bardzo swobodnie, wręcz podejrzanie, biorąc pod uwagę fakt, że
znałem faceta dwa dni. Poza tym, zdawał się jakiś znajomy. Nie na zasadzie „a,
już go kiedyś widziałem”, ale po prostu… znajomy.
– Gwiazdki są spoczko –
skinąłem głową i usiadłem na łóżku, włączywszy cały gwiezdny zestaw. Zamiast
zwykłej pościeli, oczywiście, oryginalna poszewka z twarzą Lorda Vadera na
gwiezdnym tle. – Czuję się do nich jakiś przywiązany, nywym.
– Ja też! – V przysunął się do
mnie i znowu zabłysnął zębami. – W sensie, no, może to być związane z tym, że,
no… – Tu chłopak wskazał na całe swe półprzezroczyste i pokryte gwiazdkami
ciało. – Ale za życia lubiłem astronomię! I astrologię też!
Uniosłem brew.
– Astrologię – bardziej
stwierdziłem, niż spytałem.
– Astrologię – powtórzył z
zadowolonym uśmiechem chłopak. – Horoskopy to życie!
Westchnąłem.
– Okej – powiedziałem po chwili
ciszy. – Chciałem kiedyś iść na astronomię, jeszcze przed tym, jak chciałem do
szkoły filmowej.
Duch raptownie odwrócił głowę w
moją stronę z błyskiem w oku.
– Ja też! Z Jiminem mieliśmy
iść na astronomię… – Tu trochę posmutniał. – Co cię łączy z Jiminem? – spytał z
przymrużonymi oczyma. Jego twarz straszyła wpierdolem. Już się, kurwa, boję.
– Nywym, ruchamy się. –
Wstrząsnąłem ramionami. Ten tylko spojrzał na mnie jeszcze bardziej
podejrzliwie.
– Jak skłamiesz to tak cię
kopnę, że ci gówno zęby wybije – zagroził. Parsknąłem śmiechem.
– Ale serio, nic poza tym między
nami nie ma. – Spojrzałem V przelotnie w oczy. Były ciemne i nie wiem, czy to
lampki się w nich odbijały, czy miał w nich tyle gwiazdek. Możliwe, że to
drugie, w końcu on ogólnie jest jakiś astralny.
Brunet sapnął z ulgą i znowu
oparł się o ścianę.
– Co cię łączy z Jiminem? – spytałem, zdziwiony reakcją.
Duch otworzył i zamknął usta,
widocznie się wahając.
– Był moją najlepszą mordeczką.
--
– Elo – usłyszałem głęboki głos
V, kiedy wróciłem z uczelni. Położyłem klucze na szafce na buty i odwróciłem
się do chłopaka, który akurat wystawił głowę przez ścianę tak, by mnie widzieć
i nie musieć się ruszać z sypialni. Pewnie znowu czytał moje książki albo
siedział na laptopie.
Mieszkałem z nim od dwóch
tygodni i całkiem go polubiłem. Nie brudził, jeść nie wołał, tylko trochę się
nudził. Często musiałem z nim rozmawiać. Okazało się, że duch był beznadziejnym
ekstrawertykiem i zanim miał mnie – kogoś do pogadania – codziennie przeżywał
tortury samotności. No, ale teraz zdawał się całkiem szczęśliwy.
Błagam, byleby nie zajrzał mi w
historię…
Chociaż, skoro on niemal cały
czas spędzał w tym domu…
Skrzywiłem się. Dobrze, że z
nikim poza mną nie gada, to nie wyjdą na jaw moje dzikie fetysze. Kurcze,
jeszcze zobaczy te „murzynki lesbijki” w wyszukiwanych…
– Witam – mruknąłem. –
Chciałbyś może… – Tu zrobiłem przerwę, by się psychopatycznie uśmiechnąć. –
Nastraszyć moich kolegów?
--
Yoongi, najbardziej zażenowany
sytuacją z całej grupy, westchnął ciężko.
– Trzy, czte-ry! – szepnął
Hoseok.
– Ciemno wszędzie, głucho
wszędzie, co to będzie, co to będzie?
Siedzący koło mnie Jimin
przejechał dłonią po twarzy. Yoongi tylko otwierał usta, byle nie sprawić
przykrości Hoseokowi. Namjoon i Seokjin zdawali się za to całkiem zaangażowani,
recytując fragment z wręcz teatralnym wydźwiękiem. A ja? A mnie, cóż,
zatrudniono na stanowisko starca…
– Zamknijcie drzwi od kaplicy…
Hoseok zaczął czytać. Odkąd
zacząłem się zadawać z tą anomalią genetyczną – sześć lat temu – co roku miałem
zaszczyt obchodzenia Dziadów. Kurwa, super święto. Nie wiem, czemu miał służyć
ten egzotyczny rytuał, ale se chłopaczyna wymyślił, że to jest sposób na
komunikację z tą drugą stroną.
Hoseok był samozwańczym medium.
Nie wiem, co dokładnie miało to znaczyć. Kiedy powiedziałem o tym V, średnio go
to przekonało. Jak każdego, zresztą.
No, ale siedzieliśmy w szóstkę
przy świecach. Żywy przekaźnik duchów trzymał prawdziwą książkę, a my
lecieliśmy z telefonów. Światła pogaszone, wszystko nastrojowo.
Nawet wóda nam się podgrzewała.
W rondelku. Na gazówce.
– Kim w ogóle, był ten Miskiwh? – spytał Yoongi. Wydaje mi się,
że średnio sobie poradził z nazwiskiem. Pewien nie jestem. Sam przeczytałbym to
jako „Mikiłh”.
Ogólnie, Jimin miał właśnie
recytować partię aniołka, ale nie zdawał się zbyt przejęty tym, że mu przerwano.
– Mickiewisz – poprawił. – Czy
coś takiego. Chyba ktoś ważny w Rosji, czy tam, skąd ten poprzedni papa był. –
Zamknął jedno oko, starając się przypomnieć.
– Polski – dopowiedział
Seokjin.
– Taki z ciebie katolik, że
ogarniasz papieży? – Yoongi zmarszczył brwi.
– Memesy, Yoongs, memesy. Ach,
ten dwukremówczan papieżu… – Hoseok starł niewidzialną łezkę, po czym rzucił
Jiminowi ponaglające spojrzenie. Ten stęknął, lecz robił za aniołka. A nawet
dwóch.
Dramat (dla mnie tragedia, ale
Seokjin, nasz aktor, upierał się, że to „dramat romantyczny” – jeśli banda
kruków dziobiąca jakiegoś faceta jest dla niego romantyczna, to nie chcę znać
szczegółów jego związku z Namjoonem) szedł względnie dobrze. Czasem, lub przez
jego większość, ktoś mówił zbyt od niechcenia, albo zrobiła się nam dygresja.
Muszę przyznać, że ogólnie było całkiem sympatycznie.
Uśmiechnąłem się, kiedy w
momencie, kiedy pokazało się widmo, z biblioteczki Namjoona spadło kilka
książek. Wszyscy zerknęli przelotnie w ich stronę.
– Chyba, hehe, mamy ducha –
parsknął Yoongi.
A żebyś, kurwa, wiedział.
V chwilę później zabrał się za
gaszenie świeczek. Moja brygada nagle się spięła.
Hoseok uśmiechnął się szeroko.
– Mamy ducha.
– Co ty pierdolisz – burknął
Namjoon, choć zadrżał, kiedy mój gwiezdny, dla niego niewidzialny koleżka
dmuchnął mu w twarz.
– I właśnie dmuchnął ci w twarz
– dodał organizator imprezy. Namjoon odskoczył nagle, a Seokjinowi opadła
szczęka.
V nagle się odwrócił w jego
stronę.
– Co, kurwa? – palnął, wbijając
zdezorientowany wzrok w Hoseoka. Wszyscy się spięli. Musieli go słyszeć.
Jimin otworzył usta. Duch
wyłapał to i zagryzł wargę. Widziałem, jak z ulgą przypomina sobie, że dawny
przyjaciel nie może go zobaczyć.
– Nie… nie widzisz mnie –
warknął V do gospodarza, zerkając na mnie. Potrząsnąłem głową. Nie miałem
pojęcia, o co chodzi, serio.
– Mogę – zadrwił Hoseok. –
Jestem medium.
– To jakieś jaja – pół jęknął,
pół zadrwił Yoongi.
Duch prychnął.
– Widzisz… dużo takich, jak on?
– spytałem, starając się pomóc, można powiedzieć, współlokatorowi.
– Dwóch w życiu – odparł
szatyn. – J-jak ci na imię?
– Nie pamiętam. – Chłopak wbił
wzrok w podłogę i przysunął się do mnie. Zachowywał się dziwnie. Mógłbym
przysiąc, że w spojrzeniu, które mi ukradkiem posłał, nie świeciły gwiazdy.
Zacisnąłem szczękę na tę myśl.
Hoseok musiał zauważyć jego
speszenie.
– Ej, nie musisz się bać, czy
coś. Poprzednie duchy, jakie spotkałem, też nie pamiętały. – Gospodarz starał
się uśmiechnąć pocieszająco. Wyszło gorzej, niż najbardziej krzywy uśmiech
Seokjina. – Imienia bratniej duszy pewnie też nie masz. To wydaje mi się
normalne. W sensie, w jakichś magicznych książkach jest to uznane za normę.
Skinąłem głową. Informacje o V
zdawały mi się jakieś… ważne.
– Jesteś duchem, bo byłeś o—
– Nie chcę wiedzieć! – Chłopak
poderwał się do góry. – W sensie, uch… czy inne duchy też są w gwiazdki? – Tu
jego ton stał się droczący, a na usta wszedł banan. A raczej: kwadrat.
Spojrzałem przelotnie na
Jimina, który uśmiechał się niemrawo.
--
Trzecią rzeczą, której się o
nim dowiedziałem, było to, że nie szanował prywatności.
Siedziałem z laptopem na
kolanach i ręką w majtach. Normalka. Od Dziadów sprzed dwóch tygodni, moje
spotkania z Jiminem stały się coraz rzadsze. Miałem się z nim spotkać
nazajutrz, ale cały dzień byłem jakiś markotny. Wiadomo, facet ma swoje
potrzeby.
– Elo. – V przeszedł
przez ścianę. Popatrzył na mnie z uniesioną brwią, ogarnąwszy, co robię.
– Chcesz mi pomóc, czy
wypierdalasz? – burknąłem, trochę z przyzwyczajenia.
– Nie mogę się po prostu pośmiać
z wiel— małości twojego chuja? – Uśmiechnął się szelmowsko i usiadł przy mnie
na łóżku. Zmierzył moje przyrodzenie prześmiewczym wzrokiem. Westchnąłem ciężko. – No, to pokaż, do czego
sobie trzepiesz.
Z tym naciągnął gumkę tak, by
wyszła jego duma.
Z przekąsem stwierdziłem, że
najmniejszy nie był. Żaden gigant, ale w stanie erekcji mógł być obiecujący…
Tak, jego też pokrywały
gwiazdki.
– Lesby, nie polubisz –
powiedziałem z przekąsem. Ten spojrzał się na mnie, jak na totalnego zjeba.
– Wiesz, ile razy zrobiłem
pożytek z tego, że masz w zakładkach „murzynki lesbijki”?
Skinąłem powoli głową.
– To jakiej ty jesteś
orientacji? – mruknąłem. – Myślałem, że przyjaciel takiego pedała, jak Jimin
też musi być pedałem…
– Wyruchałbym wszystko. – V
uśmiechnął się szeroko. – No, ale włączaj tego pornola.
Mój palec wskazujący lewitował
nad spacją jeszcze przez kilka sekund. W końcu duch stracił cierpliwość i sam
wcisnął przycisk.
Pokój wypełniły operowe jęki
pań z filmu dokumentalnego. Uciekłem wzrokiem, zażenowany sytuacją.
– Kóczek – zaczął brunet.
Uśmiechnąłem się na przezwisko, lecz nadal unikałem kontaktu wzrokowego.
Chłopak nachylił się i szepnął mi do ucha:
– Kóczek, czemu nie kończysz?
Jego oddech nie był gorący,
lecz nadal łaskotał. To przez to zadrżałem.
– No weź, to gejowe –
mruknąłem. Obydwaj popatrzeliśmy sobie w oczy i parsknęliśmy śmiechem.
V wykorzystał tę chwilę, by
owinąć dłoń wokół mojego wciąż twardego członka. Widziałem, jak tłumi chichot.
Spojrzałem na niego pytająco.
– Zakrywa go całego – wydukał,
starając się nie roześmiać. Spojrzałem w dół.
– Jeb się – burknąłem, lecz
chwilę później sapnąłem, gdy zacisnął rękę.
Postanowiłem nie dawać za
wygraną i się nim zająć. Zdążył trochę stwardnieć. Był całkiem długi.
…Miałem ochotę go lizać.
Spoliczkowałem się mentalnie.
Nie ma lizania dla ludzi – istot? – którzy się ze mnie nabijają. Nie w ten
sposób. Ta zniewaga krwi wymaga!
– Masz płaską dupę – warknąłem,
zaczynając posuwiste ruchy na jego męskości. Nie była ciepła. V nie był ciepły.
Nie mógł rozpalać we mnie gorąca.
– Aha, bo twoja to główne
zagrożenie dla dupy Jimina – sapnął.
– Siedź cicho. – Jęknąłem, może
pod wpływem ciepłego uśmiechu, może przez dłoń ciasno na mnie owiniętą.
Właśnie waliłem duchowi. To
dopiero nowość.
– Szybciej – stęknąłem,
zamykając oczy. Kiedy je otworzyłem po chwili, gapił się na mnie z zacieszem
wypisanym na twarzy.
Sam ciężko oddychał.
– Chcesz szybciej, hm? –
Spytał, gładkim, lecz niskim głosem. – A może chcesz moich ust na sobie?
Myślisz, że moja ślina sprawiłaby, że błyszczałbyś gwiazdkami?
Parsknąłem śmiechem, lecz nawet
mi się to wydawało zdyszane. Skinąłem niepewnie głową i nachyliłem się po
pocałunek. V odsunął się.
– Nie, nie dostaniesz. –
Skarcił mnie jak pięciolatka, nadal utrzymując uśmiech.
– Twoja strata. – Odwzajemniłem
uśmiech i potarłem palcem o szczelinę na czubku. Duch zadrżał. Poczułem
zastrzyk satysfakcji.
Pornol się skończył. Brunet
musiał zauważyć moje spojrzenie w stronę laptopa.
– O, włączę coś – mruknął,
wolną ręką wchodząc w Youtube’a i wstukując coś w wyszukiwarkę.
Uniosłem brew, gdy moim oczom
się ukazał tytuł „Kill yourself”. Brzmiało to dość… oryginalnie, nie powiem.
Piosenka zaczęła grać. Z rozbawieniem patrzyłem się w ekran. Po kilku sekundach
poczułem rękę na policzku. Instynktownie odwróciłem się z powrotem do V.
– Tu patrz – zabrzmiał chyba
łagodniej, niż planował. Coś we mnie zaiskrzyło.
Potwierdzone info: jego oczy
były pełne gwiazd. Nie umiałem od nich oderwać wzroku. Chwilę po prostu tak
siedzieliśmy, patrząc sobie w oczy, w pokoju rozświetlonym tylko lampkami
choinkowymi i projektorem gwiazd, z Pink Guyem w tle.
Zaczął mi z powrotem obciągać,
uśmiechając się. Wyrwany z transu, przypomniałem sobie o jego narządach
rozrodczych w dłoni. Odwzajemniłem gest. Jego spojrzenie powoli stawało się
coraz bardziej zamglone. Moje wnętrzności bawiły się w pierdoloną
lekkoatletykę.
Chyba robiły, hehe, gwiazdy.
Po jakimś czasie V zerwał
kontakt wzrokowy, wyraźnie się pesząc.
– Ty się we mnie zajebałeś, czy
co? – spytał, mrużąc oczy. Parsknąłem śmiechem i wywróciłem oczyma. Ścisnąłem
jego członka w odpowiedzi.
– Nom – skinąłem głową, samemu
dysząc od przyjemności. – Chcę być twoją świnią.
– Kurczę – syknął. – Robi się
poważnie.
Uśmiechnąłem się do niego i
przyśpieszyłem ruchy.
– Nieźle ojebujesz kolbę –
sapnął, trochę jęknął duch. – Lata praktyki?
– Każdy facet, który przeżył
piętnasty rok życia ma w tym doświadczenie – zaśmiałem się. Gorąc kotłował się
w moim brzuchu. – Ty chyba też długo dopuszczałeś się samogwałtu.
– Życie.
Stęknąłem, czerpiąc przyjemność
bardziej z widoku, jakim był V z chaotycznie poruszającą się klatką piersiową
(pokrytą bluzą, rzecz jasna) i jego cichych sapnięć, niż faktycznego
obciągania.
– Kurwa – jęknąłem. –
Szitszitszit.
– Nieźle, co? – cmoknął
szyderczo, choć sam dyszał jak mój laptop po całym dniu expienia.
Zacięcie ruszaliśmy rękoma po
członkach, stękając, mamrocząc, kurwiąc i w ogóle, gdacząc. Byłem w siódmym
niebie. Objęło mnie przyjemne ciepło.
Coś we mnie przyjęło, że V był
ciepły, choć wcale taki nie był.
– Kóczek – szepnął i to było,
kurwa za dużo.
Doszedłem. Na chwilę
zapomniałem o dzikich przewrotach, ale mojej uwadze nie umknęło niebo w oczach
chłopaka. Z trudem utrzymałem powieki, lecz coś kazało mi cały czas patrzeć mu
w oczy.
Przeszło mi przez myśl, że
chyba się w nich zakochiwałem.
W szczęściu orgazmu nie
wyśmiałem tej myśli. Oparłem się czołem o bark bruneta, zrywając kontakt
wzrokowy. Dyszałem ciężko, trochę się trząsłem.
Po jakiejś minucie leniwego
szczęścia, V złapał moją rękę na jego członku w swoją. A no tak. Ja mu też
muszę zwalić.
Przekląłem się w myślach,
pośpiesznie poruszając dłonią. Rozsmarowałem pierwsze krople spermy na całej
długości penisa. Wykonywałem szybkie ruchy nadgarstka, obserwując, jak duch
rozkoszuje się dotykiem. Mówię wam, nikt nie wydusi gada jak facet.
– Ja pierdolę – jęknął.
Uśmiechnąłem się i cmoknąłem go w szczękę, po czym skrzywiłem się teatralnie.
– To gejowe – syknąłem. Duch
zaśmiał się, a ten śmiech przerodził się w urwany, zapowietrzony jęk. Cały się
spiął, zmarszczył brwi. Poczułem coś mokrego na dłoni.
Coś w szczytującym V było
naprawdę, naprawdę śliczne. Nawet, kiedy zamknął oczy, błyszczał innymi
gwiazdami. Ciemność jesiennego wieczoru tylko spotęgowała efekt.
Chłopak opadł w tył, uderzając
plecami o materac. Miał na ustach leniwy uśmiech. Położyłem się obok niego,
obejmując go ciasno.
– Dziwnie się przytula kogoś,
kto nie ma temperatury – jęknąłem. On tylko parsknął śmiechem.
Leżeliśmy tak. Nie słyszałem
bicia serca, ale wygodnie mi się wtulało w miękką pierś. Czułem się… jak w
domu.
No, może dlatego, że leżałeś u
siebie na łóżku, debilu.
Zamknąłem oczy. Odpływałem.
Nieświadomie złapałem V za prawy nadgarstek i pocierałem miejsce, w którym
kiedyś znajdowało się znamię bratniej duszy.
Zacząłem się zastanawiać,
dlaczego zniknęło. Dlaczego nie pamiętał swojego imienia? Dlaczego w ogóle
został duchem?
– Ej – zaczął, wytrącając mnie
z rozmyślań. Spojrzałem na niego z wyczekiwaniem. – Mówiłeś kiedyś, że chciałeś
iść do szkoły filmowej.
– Chciałem. – Zamknąłem z
powrotem oczy. – Kiedyś… marzył mi się reżyser filmowy.
– Już nie?
– Już nie jestem w gimnazjum –
przełknąłem ślinę. – To się wydaje zbyt nierealne.
Duch zmrużył oczy, lecz szybko
się rozpromienił.
– Powinno się podążać za
marzeniami – westchnął z bananem na ryju. Wyglądał jak dziecko. Coś mnie
rozgrzało na ten widok. – I słuchać głosu serca i wygyly.
– Wiadomka – mruknąłem, nie
kontrolując uśmiechu. – Robię filmiki na youtubie, więc chyba nie zrezygnowałem
z tego do końca.
V parsknął, unikając mojego
spojrzenia.
– Wiem – palnął. – Oglądam cię,
odkąd się dowiedziałem o twoim istnieniu. Czyli od miesiąca.
Przejrzałem go lodowatym
spojrzeniem.
– No co, są super! Tylko nigdy
nie grałem w tę grę, ale nawet bez tego są spoczko!
Odwróciłem się na drugi bok.
Miałem przed sobą ścianę.
– Kóczek!
– Dobranoc.
Sięgnąłem do zagłówka, gdzie
wisiały lampki choinkowe i je wyłączyłem. V pojęczał jeszcze chwilę, ale potem
dał se siana. Chyba zasnął. Nie musiał spać, ale lubił to robić.
Ja też zasnąłem. Objęty przez
ducha. Jeza, a nadal nie zadzwoniłem po egzorcystę.
Obudziłem się w środku nocy i
chwyciłem za telefon. Niewiele myślałem, zanim wysłałem esemesa.
Do: Chim
Nie mogę się już ruchać z tb
Spojrzałem na śpiącego bruneta.
Uśmiechnąłem się, czując, jakby wielki ciężar zleciał mi z barków.
--
z kim się widzę na bapsach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz