piątek, 26 stycznia 2018

"Jara mnie to" [boy x boy]

bohaterowie nie mają imion, więc chyba możecie to potraktować jako fanfika z kimkolwiek chcecie

rating: nc-17
gatunek: smut
ostrzeżenia: przekleństwa, różnica wieku, wspomniany breathplay

Nie przychodzę punktualnie dla zasady.
– W samą porę.
Znasz moje nawyki. Przywykłeś do nich w takim stopniu, że nie zwracasz na nie uwagi. Krzyżujesz ramiona. Na twoich ustach rośnie zawadiacki uśmieszek. Opierasz się nonszalancko o futrynę. Lubisz pokazywać, kim jesteś, ile znaczysz. Wiesz, że każdy mógłby być twój. Mógłbyś mnie zabić, a nikt by się o tym nie dowiedział. Na tę myśl robi mi się duszno.
Odpowiadam identycznym uśmieszkiem i twoim nazwiskiem poprzedzonym jakimś zwrotem grzecznościowym. W twoich oczach coś się zmienia. Łagodnieją, a jednocześnie wydają się ciemniejsze. Powtarzam się, tym razem siląc się na bardziej uwodzicielski ton. Wydajesz z siebie gardłowy pomruk i wpuszczasz mnie do środka. Zdejmuję buty ze skarpetkami najszybciej, jak się da.
– Tęskniłem – szepczesz mi do ucha, obejmując mnie w pasie. Zamykam oczy, oddając się ustom wędrującym w dół mojej szyi.
– Ja też. – Wzdycham. Na moich wargach maluje się uśmiech. Lubię, gdy tak mówisz. To oznacza, że pomimo tylu innych, nie zapomniałeś o mnie. Czuję ciepło kłębiące się gdzieś w piersi.
Odwracam się przodem do ciebie i przyciągam cię za kark. Twoje usta są szorstkie, lecz miękkie. Całujesz z doświadczeniem. Kciukiem przejeżdżam po żuchwie, mrucząc, gdy napotyka on kilkudniowy zarost.
– Jak wycieczka? – pytam, zastępując kciuk wargami. Meszek łaskocze mnie w język. Z trudem powstrzymuję jęk.
– Dobrze – mamroczesz, przyciągając mnie do kolejnego pocałunku. Twoje ręce rozpoczynają wędrówkę. Łopatki, lędźwie, tyłek. Wciąż z połączonymi ustami, prowadzę nas do sypialni. Znam twoje mieszkanie na pamięć.
Ale co się dziwić, kiedy od kilku lat jestem twoją ulubioną dziwką?
Zacieśniasz uścisk na moim pasie, kiedy dochodzimy do sypialni. Wtedy też poświęcam chwilkę, by popodziwiać twoją twarz.
Masz ten cholerny zarost, który od zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. Zmarszczki są jednak bardziej zarysowane, a skóra mniej jędrna, niż za czasów, kiedy się poznaliśmy. Mnie to jara. Nie jesteś chłopakiem, nigdy nie byłeś. Od zawsze byłeś mężczyzną. Albo tak mi się zdaje, bo podczas naszych pierwszych razów chodziłem do szkoły średniej.
Prowadzisz mnie do łóżka. Twoje ręce są duże, owłosione. Szorstkie. Doświadczone. Jara mnie to.
Mój wzrok przykuwa koronkowa bielizna zmiętolona na podłodze.
No tak. Jarasz też innych.
Przełykając ślinę, popycham cię na materac. Nie masz nic przeciwko przejęciu przeze mnie kontroli. Możesz być twardzielem, ale jestem twoim słabym punktem.
Siadam na tobie okrakiem, niemal rzucając się na twoje usta. Gryzę je, choć nie przekraczam granicy. Czuję dreszcze na myśl o karze, lecz mogłoby się to skończyć także kłótnią. Ostatnio wystarczająco się od siebie oddaliliśmy, bym mógł sobie na to pozwolić.
– Coś cię zezłościło, kotku? – pytasz, choć ochoczo odpowiadasz na pocałunek. Z twojego uśmieszku dowiaduję się, że znasz odpowiedź na zadane pytanie.
– Tak. – Tobie trzeba odpowiadać. Nieważne, czy znasz odpowiedź, czy nie. Takie są zasady.
– Czyżbyś był zazdrosny? – mruczysz, przenosząc się z pocałunkami na moją żuchwę. Odchylam głowę do tyłu, odsłaniając szyję. Lubisz, gdy tak robię. Lubisz, gdy pokazuję, że mi się podoba. Że mi się podobasz.
Łapiesz mnie za pośladki.
– Tak – mówię tak beznamiętnie jak umiem. Nie udaje mi się to. Spoglądasz mi w oczy i przykładasz rękę do mojego policzka.
Szukasz emocji tylko wzrokiem. Wiesz, że nie możesz zadać pytania. Tak działamy.  A mimo tego, świetnie mnie znasz. Wiesz, że nienawidzę, kiedy przychodzą do ciebie inni. Wiesz, że chcę być wyjątkowy.
I sprawiasz, że tak się czuję. Ściskasz mój pośladek. Delikatny dotyk na policzku zmienia się w szarpanie za włosy, kiedy przyciągasz mnie do pocałunku. Całujesz namiętnie, wręcz agresywnie. Zapominam o wszystkim poza gorącem twoich ust.
Przejmujesz kontrolę. Jestem teraz pod tobą, z rozchylonymi udami i stopami założonymi na twoich plecach. Wykorzystujesz nową pozycję. Dominujesz w pocałunku. Uścisk na pośladkach jest silniejszy, a druga ręka masuje mój skalp.
Moje spodnie są ciasne. Tym też się zajmujesz. Przenosisz rękę z tyłka na krocze i naciskasz je otwartą dłonią. Moje usta opuszcza drżący oddech, a w twoich oczach pojawia się błysk. Uśmiechasz się. Nie drwisz, nie parskasz. Uśmiechasz się, bo lubisz mnie takim widzieć, lubisz to ze mną robić. Lubisz mnie bardziej niż chciałbyś przyznać.
Kocham, kiedy uśmiechasz się w ten sposób.
Nie umiem nie odwzajemnić uśmiechu. Patrzymy się tak na siebie chwilę, za krótko, ale za długo. Chcę być bliżej, ale chcę, żeby ten moment nie miał końca. Po kilku sekundach obydwaj zrywamy się do pocałunku. Jest inny niż te, które dzieliliśmy dzisiaj. Jest bardziej szczery. Lekko uśmiechnięty. Kąsam cię dla przekory w dolną wargę, a ty odpowiadasz tym samym.
Przez chwilę czuję się prawie, jakbym był czymś więcej niż twoim chłopcem na telefon.
– Nigdy więcej nie wyjeżdżaj na delegacje – wzdycham ci do ucha, po czym je całuję. Wymrukujesz coś w aprobacie i chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi, zaczynasz ruszać dłonią na moich spodniach.
Mam ochotę wtulić się w rękę obejmującą mnie w talii. Krzywię się mentalnie, zdając sobie sprawę z tego, w jak czuły sposób mnie trzymasz. 
Ty tego nie widzisz. Zaciskasz uścisk i podnosisz głowę, by móc całować mnie po ramionach. Teraz masz tylko jedną nogę między moimi. Twoja męskość wbija mi się w udo i nie mogę się powstrzymać przed otarciem się o nią. Uśmiecham się na dźwięk drżącego oddechu.
Moje ręce przechodzą z twojego karku na klatkę piersiową, gdzie bawią się z górnym guzikiem koszuli. Przeszkadzam ci. Utrudniam dostęp do mojego ciała. Na moich ustach kwitnie zadowolony uśmieszek, kiedy dłoń znowu omyka się i nie trafia w dziurkę.
Mam dreszcze na widok twojego wzroku. Jest ciemny. Kończy ci się cierpliwość. Jara mnie to.
Łapiesz za moje ręce w nadgarstkach i układasz je na poduszce nad moją głową. Muszę je tam teraz trzymać. Inaczej czeka mnie kara. Zbyt pragnę twojego dotyku, by odebrać go sobie złym zachowaniem.
To ty tu ustalasz zasady. Masz obsesję na tym punkcie. Starasz się panować nad każdą możliwą sytuacją. Jesteś wymagający wobec ludzi, ale pozwalasz ludziom wymagać tyle samo od siebie. Umiesz zapanować nad swoim życiem, nawet, gdy przestaniesz nad nim panować.
Sam rozpinasz koszulę. Oblizuję usta na widok ciemnoniebieskich tatuaży kontrastujących z białą tkaniną. Widzę tygrysa na piersi i kawałek róży na brzuchu. Nie wiem, kiedy jesteś przystojniejszy – w koszuli, wyglądając jak szanowany człowiek sukcesu, czy z gołym torsem, całym pokrytym tuszem przypominającym o tym, że jedną nogą stoisz w półświatku.
– Twoi pracownicy nie widzą tego – mruczę, nie mogąc oderwać wzroku od czaszki kozła na biodrze.
– Nie muszą znać mojej historii. To tylko moi pracownicy – mówisz, nachylając się nade mną. Twoje włosy łaskoczą mnie w czoło.
Uśmiecham się w duszy. Ja znam twoją historię. Czuję w tym swojego rodzaju dumę. Wątpię, byś zabrał swoich innych chłopców na motor.
Wzdycham na to wspomnienie. Było gorąco, był sierpień i było bezdroże. Był strach przed byciem złapanym. Skórzana kurtka podkreślała zmarszczki, a gładki głos nie pasował do pisku opon. Nie nadawałbyś się już do gangu. Pomimo siedzenia w dragach, zmiękło ci serce.
A jednak wydawałeś się młodszy o dwadzieścia lat. Czułem, jakbyś z każdym kolejnym kilometrem wpuszczał mnie bardziej do swojego życia. Zrobiłeś tak pod pretekstem urozmaicenia naszego życia łóżkowego. Gówno prawda. Nadal czujesz przywiązanie do szybkiej jazdy. Nadal widzę, z jaką nostalgią przeglądasz się w lustrze. Lubisz te tatuaże. Uwielbiasz czaszkę ze skrzydłami orła na plecach.
– Może gdyby ją znali, zobaczyliby w tobie drugiego człowieka. – Uśmiecham się i pocieram nosem o twój policzek. – Zmotywowałbyś ich, że każdy może się znaleźć na twoim miejscu.
– Moi współpracownicy wiedzą – wysapujesz. Znowu ocieram udem o twoją erekcję. Nie pozostajesz mi dłużny i rozpinasz mi pasek oraz rozporek. – Ciężko ukryć przeszłość przed ludźmi handlującymi narkotykami. Ciężko cokolwiek przed nimi ukryć.
Całuję cię, kiedy kończysz mówić. Nie przerywam ci. Zbyt cholernie cię szanuję. Pocałunek jest powolny, ale zwiększa tempo wraz z ruchami mojego uda. Niecierpliwisz się. Zszarpujesz moje rozpięte spodnie na wysokość ud. Schodzisz ze mnie, umożliwiając mi zdjęcie dżinsów i koszulki.
Uśmiecham się na widok ciebie szamoczącego się z rozporkiem. Przykrywam twoje ręce swoimi i pomagam ci ściągnąć spodnie. Nie składasz ich, jesteś zbyt niecierpliwy na to. Rzucasz ubranie na podłogę. Jak na tak ułożone życie, masz niezwykle nieułożone nawyki.
Widzę, że chcesz powrócić do naszej poprzedniej pozycji. Kładę ci ręce na kolanach, żeby przytrzymać cię w miejscu.
– Chcę najpierw zrobić ci loda. – Patrzę ci w oczy. Nie czuję zażenowania. Robiłem to zbyt dużo razy, by zawstydzać się seksem.
– Nie będę ci zabraniać. – Uśmiechasz się.
Zsuwam twoje bokserki do połowy uda. Przez chwilę tylko patrzę. Oblizuję usta. Nachylam się i dmucham w męskość, otrzymując syknięcie. Nie dotykam. Kładę policzek na twoim udzie i na pewno czujesz mój oddech na członku. Biorę wdech i wydech. Łaskocze cię to. Uśmiecham się, kiedy karcisz mnie wzrokiem.
Możesz mieć fioła na punkcie dominacji, ale nie zapominaj o tym, że ja także ją uwielbiam.
Wiem, jak cię doprowadzić do szaleństwa. Z uśmieszkiem zaczynam cię całować po udzie, drugie powoli masując. Kiedy już zaczynasz się irytować, łapię za twój trzon i przechodzę na niego z pocałunkami. Wyznaczam drogę od nasady do czubka. Nie śpieszę się, z zadowolonym wzrokiem spoglądając ci w oczy. Uwielbiasz to. Nic cię tak nie denerwuje, jak bezradność, a właśnie taki jesteś, kiedy się pieprzymy.
Wiruję językiem po główce. Twoje spojrzenie ucieka w bok, a z ust wydobywa się niski jęk. Ściskasz mnie za ramiona. Zachęcony reakcją, zasysam się na czubku i szarpię dłonią do tej pory spoczywającą na trzonie. Kręci mi się w głowie od tego, jak ślicznie brzmi moje imię na twoich ustach.
Zaczynam powoli. Ruszam ręką w górę i w dół, jednocześnie ssąc główkę. Chcesz zamknąć oczy, ale nieustający kontakt wzrokowy cię od tego powstrzymuje. Wiem, jak się na ciebie patrzeć. Z zaciekawieniem, nonszalancją, spod rzęs.
Przenosząc się z dłonią na twój trzon, opuszczam głowę. Widzę, że nie możesz oderwać ode mnie wzroku – uwielbiasz mi się przypatrywać, jak mam cię coraz więcej w ustach. Po drodze się zatrzymuję i biorę głęboki oddech. Poruszam językiem po dolnej części penisa, po czym podnoszę się i zaczynam wykonywać pionowe ruchy głową. Pierwszy jest niepewny, zjeżdżam jedynie do połowy. Drugi jest pełen – dotykam wargami palców trzymających podstawę. Trzeci, czwarty, piąty. Przy szóstym przyśpieszam i przestaję liczyć.
Wplątujesz mi palce we włosy. Nie ciągniesz. Pozwalasz mi robić to w mój sposób, bo tak najbardziej to lubisz. Lubisz czasami zaufać.
Wiem, jak się tobą zająć. Moje ruchy stają się szybkie – jęczysz, jęczysz tak ładnie – a chwilę później zaczynam się ociągać. Przechodzę z ustami na sam czubek, na którym wykonuję okrężne, powolne maźnięcia językiem. Jedną dłonią pieszczę twoje jądra, drugą nieśpiesznie posuwam na męskości.
Nieskładnie wysapujesz moje pełne imię poprzedzone kilkoma kurwami. Masz zamknięte oczy. Czuję, jak twoje uda trzęsą się z przyjemności, a ręce w moich włosach się zaciskają. Odpływasz.
– Kurwa mać, jaki ty jesteś piękny – dyszysz, wpatrując się we mnie nieobecnym wzrokiem.
Coś we mnie kwitnie, lecz coś we mnie płonie w tym samym momencie. Nie możesz tak mówić. Żaden z nas nie może.
Przełykam ślinę, zaciskam oczy i wracam do szybkich ruchów. Staram się usprawiedliwić nagły gorąc w okolicach lędźwi tym, jak twój czubek dotyka mojego gardła.  Krztusisz się jękiem od nagłej zmiany tempa. Uśmiecham się niemrawo wokół członka i zaczynam ssać. Twój oddech robi się coraz płytszy.
Unoszę wzrok, nie przerywając pociągnięć głową. Mam ochotę wstać i po prostu cię pocałować. Twoje spojrzenie jest odległe, źrenice powiększone, a wargi rozwarte. Włosy przyklejają ci się do czoła. Strużka potu spływa po wytatuowanym obojczyku. Nie zauważam, kiedy przestaję ci robić dobrze.
Kurwa mać, jaki ty jesteś piękny.
Wznawiam ruchy w bardziej zmysłowy sposób. Nie śpieszę się, dłonią masuję twoje udo. Sapiesz, jęczysz i wzdychasz, a ja kocham każdy dźwięk. Nigdy nie spotkałem kogoś, z czyich ust moje imię brzmiałoby tak pięknie, jak z twoich.
– Kurwa, kotku, nie sądzisz, że pora przestać? – sapiesz, ciągnąc mnie w górę za włosy.
– No nie wiem – mruczę, po czym liżę cię od czubka po trzon. Robię tak tylko dla zasady. To nie jest moment w którym ci się poddaję. Uśmiecham się zadziornie.
Wykonuję na tobie jeszcze kilka powolnych pociągnięć dłonią, nie odrywając wzroku od twojej twarzy. Wydaje mi się, że nie nawet, gdybym chciał, nie mógłbym przestać na ciebie patrzeć. Biorę cię w usta i sprawnie zdejmuję własną bieliznę. Z ostatnim buziakiem na czubku wstaję i siadam na tobie okrakiem. Wreszcie cię całuję.
Dopiero ręka na moim członku przypomina mi o tym, jak bardzo potrzebuję dotyku na sobie. Wymrukuję twoje imię i chowając twarz w twojej szyi, wypycham biodra i oddaję się pieszczotom.
Łapiesz obydwa penisy w dłoń i pocierasz nimi o siebie. Czuję szorstki kciuk na swoim czubku. Przeszywa mnie dreszcz. Niestabilny jęk wyrywa mi się z ust, które szybko przytykam do twojego barku. Ssę wystarczająco mocno, by pojawiła się malinka.
Niech twoi inni wiedzą, że jesteś mój.
Ruszam biodrami w rytm twojej dłoni. Jest zimna, lodowata wręcz w porównaniu do twojej męskości. Ten kontrast, w połączeniu z drugą ręką ściskającą mój pośladek, przyprawia mnie o zawroty głowy.
– Już dość, kochanie – sapię, unosząc głowę. Ty mruczysz coś w aprobacie i nachylasz się po pocałunek. Jęczę, kiedy język wkrada się do moich ust. Całujemy się szybko, desperacko, jakby jutro miało nie nadejść. Gdy z tobą jestem, właśnie tak żyję.
Wywracasz naszą pozycję. Leżę na plecach, z tobą między udami. Instynktownie krzyżuję nogi za twoimi plecami i wsuwam rękę we włosy. Instynktownie jedną dłonią wyznaczam szlak – zaczynam na napisie „kids with guns” na obojczyku, przez tygrysa, różę, kończę na koniczynie na podbrzuszu. Instynktownie trzymasz mnie za ramiona. Instynktownie się całujemy.
Muskasz bliznę, którą mam na łokciu. Palcami prawie dotykam twojego penisa, ale rozmyślam się w ostatniej chwili i przenoszę rękę na wewnętrzną stronę twojego uda. Zirytowany, podgryzasz moją wargę.
– Masz do mnie słabość – chichoczę.
– Czemu tak myślisz? – Unosisz brew, lecz nie powstrzymujesz uśmiechu.
– Dlatego. – Przesuwam dłonią z nogi, w dół pachwiny i musnąwszy członka, opieram ją z powrotem na pachwinie. Syczysz, po czym ponownie mnie całujesz.
Innym dałbyś karę. Uśmiecham się, przenosząc rękę na dół twoich pleców, zjeżdżając z nią na tyłek. Ściskam pośladek.
– Pośpiesz się – wzdycham ci w usta, akcentując słowa lekkim klapsem.
Mruknąwszy, podnosisz się, by dosięgnąć szafki nocnej. Wiem, że masz tam polopirynę, gumy do żucia, lubrykant, prezerwatywy oraz pistolet. Na myśl o tym ostatnim nadal zalewa mnie fala gorąca.
Musisz się rozciągnąć, by wsunąć szufladę. Widzę, jak imię twojej córki na przedramieniu napręża się wraz z lekko zarysowanymi mięśniami. Poznałem ją. Pamiętam, jak lepiliśmy razem bałwana, a ty po raz pierwszy szczerze się przy mnie śmiałeś, kiedy dostałeś w twarz śnieżką.
Samo to wspomnienie dorzuciło kolejną iskrę do ognia moich lędźwi.
Mruczę, kiedy ponownie łączysz nasze usta. Ocierasz się o mnie, a ja łapczywie wypycham biodra. Odrzucam głowę w bok, wysapując twoje imię. Twoje ruchy są silne. Podkreślasz swoją kontrolę.
Zasysasz się na mojej szyi w kilku miejscach. Jęczę nisko. Czuję twoje usta, twój oddech, twoje podniecenie, twój gorąc. Czuję cię dużo.
– Więcej – mruczę, unosząc cię za barki i zmuszając do popatrzenia sobie w oczy.
– Oczywiście, skarbie. – Uśmiechasz się. Składasz słodki pocałunek na moich ustach i podnosisz się do siadu. Rozrywasz opakowanie od kondoma, którego położyłeś na łóżku i wsuwasz go na siebie. Zawsze się pieprzymy z gumką.
Obydwaj jaramy zbyt dużo ludzi, by pozwolić sobie na zaufanie w tej kwestii.
Przez głowę przemykają mi dziesiątki imion, o których wspominałeś. Nie umiem ich wszystkich przytoczyć.  Niektóre są egzotyczne. Z tymi zazwyczaj nie utrzymujesz kontaktu na dłużej. Niektóre znałem wcześniej, większości bym nie poznał, gdybym się o nich od ciebie nie dowiedział. Kilka imion regularnie powtarzasz w rozmowach. Na samą myśl o tych robi mi się niedobrze.
Krzywię się i zaciskam oczy, by skupić się na czymś innym. Łapię za poduszkę leżącą obok mnie i wsuwam ją sobie pod plecy. Unoszę dłoń, by ująć twój policzek. Głaszczę go kciukiem. Uśmiecham się, a ty odwzajemniasz gest.
Wzrok, którym mnie obdarowujesz, sprawia, że wierzę, że nie jestem taki, jak oni.
Całuję cię, zaciskając nogi na twoich plecach i ręce za karkiem. Wiszę na tobie. Sapię, wykorzystując lepszy dostęp do twojej męskości i pocierając nią o swoje biodro.
– Proszę – mruczę ci do ucha. Brzmię łagodniej, niż się spodziewałem.
Parskasz śmiechem i kładziesz mnie z powrotem. Jedną ręką przytrzymujesz mój podbródek, aby musnąć moje wargi swoimi. Drugą przytrzymujesz się u nasady i przykładasz czubek do mojego wejścia. Unosisz głowę i patrzysz mi prosto w oczy, szukając zgody. Moją odpowiedzią jest kolejny pocałunek.
Wsuwasz się we mnie zdecydowanym ruchem.
Nie jesteś duży, ale mam wrażenie, że czuję cię całym ciałem. Wypełniasz mnie najlepiej ze wszystkich. Twój wzrok sugeruje, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dobrze wiesz, że z nikim innym nie reaguję tak, jak z tobą. Z nikim innym uczucie kogoś w sobie nie jest mi nowe, a z tobą mam wrażenie, że za każdym razem odkrywam seks na nowo.
Twoje wargi pochłaniają mój jęk. Chcę być głośny. Chcę ci mówić panie, tatusiu, tygrysie, proszę pana. Chcę ci mówić, jak bardzo kocham uczucie ciebie we mnie. Chcę ci mówić, jak bardzo tęskniłem podczas tej pierdolonej delegacji.
Jedyne, co przechodzi mi przez usta, to twoje imię. Uśmiechasz się i z ustami przyciśniętymi do mojej żuchwy, wykonujesz pierwsze, powolne pchnięcia.
Nie wiem, które sapnięcia należą do ciebie, a które do mnie. Wplatam ci palce we włosy i ciągnę cię do następnego pocałunku. Nasze wargi są opuchnięte, koślawo nimi poruszamy naprzeciwko sobie. Całujemy się w rytm twoich ruchów. Nikomu nie przeszkadza ślina na brodzie i niezgrabny taniec języków.
Czuję uścisk na biodrach. Jęczę na myśl o siniakach, z którymi jutro się obudzę. Mój kwil jest podtrzymany przez wyjątkowo głębokie pchnięcie. Uśmiechasz się mi w usta.
– Dobrze ci? – mruczysz, patrząc mi w oczy. Twoje spojrzenie przeszywa mnie na wylot.
– Tak – sapię, zamykając oczy. Wzdycham, odchylając głowę i eksponując szyję, którą decydujesz się zasypać pocałunkami. – Cholernie mi dobrze.
Chcesz mi sprawić przyjemność i czuć to w każdym twoim ruchu. Chcesz wielbić moje ciało, jednocześnie sprawiając, że będę się czuć jak ostatnia kurew. Chcesz, bym trząsł się od pieszczot samych twoich ust, bym rozpływał się od twojej męskości.
Ciepło dłoni, która teraz trzyma mnie w pasie, przenika przez całe moje ciało. Wzdycham. Chcesz także, żebym czuł się bezpiecznie.
Wyjękuję twoje imię wraz z kolejnym pchnięciem i malinką na obojczyku.
– Szybciej – szepczę, otwierając oczy. Czuję, jak się uśmiechasz.
Spełniasz moją prośbę. Wzdychasz, wysunąwszy się niemal w całości i wsunąwszy ponownie. Dreszcz wstrząsa moim ciałem. Instynktownie zamykam oczy, by oddać się przyjemności. Ciągnę cię za włosy, czując, jak muskasz męskością najsłodszy punkt. Z moich ust dobiega kwil, który przytłumiasz pocałunkiem.
Drżę pod dotykiem dłoni na szyi. Oddycham płycej, a tempo serca ściga twoje pchnięcia.
Wykonujesz kilka ruchów biodrami, a nadal nie dociskasz. Obrzucam cię rozkojarzonym wzrokiem.
– Czekasz na coś? – śmiejesz się nisko, pocierając palcem o moje jabłko Adama. Wypuszczam drżący oddech, skinąwszy głową. – Na co?
Sucho mi w gardle. Nie mogę wykrzesać z siebie słowa. Spomiędzy moich warg wydobywa się tylko kwil, kiedy przejeżdżasz po żyle, kończąc na żuchwie.
Nie potrafię oderwać wzroku od twoich ust. Chcę wplątać palce w twoje włosy, przyciągnąć cię do siebie i całować. Nie ma na to szans. Muszę ci odpowiedzieć. Przełykam ślinę.
– No dalej, skarbie – mruczysz, choć zakrada to o syk. Wykonujesz głębokie, szorstkie pchnięcie i mogę przysiąść, że widzę gwiazdy. Zaciskam dłoń na pościeli, wiedząc, że nie mogę cię objąć. – Odpowiedz.
Zwalniasz. Droczysz się ze mną.
– Aż zaczniesz mnie dusić – dukam. Nagradzasz mnie mocnym ruchem bioder. – Proszę – jęczę, znowu obejmując cię w karku.
– Czemu aż tak to lubisz? – uśmiechasz się, palcami przesuwając wzdłuż szczęki. Twoje pchnięcia są powolne, jak na początku. Skręcam się, starając się samemu nadrobić za twoje ruchy.
– Lubię, jak, ach, masz kontrolę nad moim życiem – sapię, a ty, zadowolony, zmieniasz tempo. Nadal nie dociskasz. Postanawiam kontynuować. – Lubię, jak masz okazję mnie zabić.
Zalewa mnie fala gorąca, nie wiem, czy przez intensywność twoich ruchów, czy to, co właśnie powiedziałem. Nie mogę się powstrzymać i wreszcie przyciągam cię do pocałunku, by posmakować jęku, którym mi odpowiadasz.
Czuję się, jakby gdzieś między nami jednocześnie tliła się iskierka i buchał płomień.
– Lubię, jak przystawiasz mi, ach, pistolet do skroni. – Moje uda spadają na materac, niezdolne do dłuższego wiszenia na tobie. Odrzucam głowę do tyłu, kiedy znowu zahaczasz członkiem o najprzyjemniejsze miejsce. – Albo trzymasz, kurwa, nóż przy szyi.
Moja wypowiedź jest chaotyczna, przerywana jękami. To tylko dodaje do zbierającego się w nas gorąca. Stękasz mi w obojczyk, kciukiem kręcąc kółka na jabłku Adama.
Ciekawe, ile osób zabiłeś tą ręką. Ile razy tatuaż z imieniem córki pokryła krew? Mógłbyś mnie udusić i nikt by się o tym nie dowiedział – nikt nie miałby odwagi się dowiedzieć. Nic by to nie zmieniło. Nie, kiedy rządzisz tym miastem.
Jara mnie to.
Kręci mi się w głowie, lecz ciągnę cię do góry po kolejny pocałunek. Nie mogę przestać się w ciebie wpatrywać. Twoje usta wyjękują moje imię i twoje oczy są skupione na moich i twoje biodra uderzają o moje i twoja ręka wraca na moją talię i nie mam pojęcia co mam zrobić od nadmiaru ciebie.
A jednak, nadal chciałbym cię więcej.
W twoim spojrzeniu widzę, ile rzeczy chcesz mi powiedzieć. Chciałbyś wziąć mnie na wycieczkę po swoim życiu. Chcesz, bym znał cię od każdej strony – od szefa świetnie prosperującej firmy, do bezwzględnego zabójcy.
Całujemy się, bo tylko tak możemy rozwiązać frustrację. Korzystam z tej okazji przelania emocji. Gryzę cię, a ty odpłacasz mi się ssaniem dolnej wargi. Obydwaj poruszamy ustami z agresją. Ściskamy się za wszystko, co się da, zbliżamy się na tyle, na ile się da. Twoje pchnięcia są coraz mniej skoordynowane.
Gonimy ulgę dla naszego gorąca.
– Szybciej – sapię, choć dobrze wiem, że robisz wszystko, co w twojej mocy. Obydwiema rękami ściskasz mnie za biodra. Podnosisz się i kurwa, znajdujesz najpyszniejszy kąt. Z każdym pchnięciem twoja duma muska o moją prostatę i z każdym pchnięciem obejmuje mnie dreszcz.
Nie chcę tego kończyć. Teraz zdaje mi się, że to miałoby prawo działać. Znamy się. Nasze ciała zdają się mieć swój własny taniec, którego nie akceptują dusze.
Tak bardzo chciałbym, by to trwało wiecznie.
– Dotknij mnie – jęczę, drapiąc cię po plecach.
– Oczywiście, kochanie.
Trzęsę się. Czuję za dużo. Zwijam się z przyjemności, kiedy owijasz mojego członka ręką i zaczynasz nią poruszać. Dyszysz.
Nie widzę wyraźnie, ale nadal wbijam wzrok w twoją twarz. Każde pchnięcie dorzuca iskrę do płomienia. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnę, eksploduję, rozlecę się na kawałki. Jęczę za głośno, ale żadnemu z nas to nie przeszkadza. Uśmiechasz się i leniwie odpowiadam na gest.
Napinają ci się biodra, ale to w porządku, bo ja już mam zgięte palce u stóp. Jedną dłoń zaciskam na pościeli, drugą na przedramieniu ręki, która trzyma mnie w biodrach. Z moich ust wydobywają się pojedyncze sylaby twojego imienia.
– Proszę – jęczę, zaciskając mięśnie. Nie mogę już dłużej.
Uśmiechasz się i wykonujesz kilka mocnych pchnięć. Topię się.
Rozmywasz się, ale patrzę ci prosto w oczy. Znowu patrzysz się na mnie, jakbym był wyjątkowy.
I przez chwilę taki się czuję. Wyjątkowy  – zdaje mi się, że to ostatnie, o czym myślę, zanim przestaję myśleć o czymkolwiek. Kwilę twoje imię i oddaję się rozkoszy, dochodząc ci w dłoń. Czuję, jak gorąc zmienia się w przyjemne ciepło, podtrzymywane przez twoje dalsze ruchy w poszukiwaniu własnego szczytu. Sapię na każde pchnięcie, wrażliwy przez orgazm.
– Ty jesteś – szepczę jedyne, co podsuwa mi mózg, a dłonie same ujmują twoją twarz  – wyjątkowy.
Zamykasz oczy i szczytujesz. Z twoich ust urywa się jęk, który połykam w pocałunku. Nie wiem, który z nas się trzęsie. Nie wiem, którego bicie serca słyszę. Nie wiem, czy sapnięcia, które rejestruję, należą do mnie, czy do ciebie. Nie wiem, czy nadal jesteśmy dwoma osobami, czy może staliśmy się jednością.
Uśmiecham się na tą myśl. Wzdycham ci między wargi, jedną ręką obejmując twoje plecy, a drugą trzymając wplecioną we włosy.
Mam ochotę ci powiedzieć tyle rzeczy, więc, jak to mamy w nawyku, wypowiadam je poprzez pocałunki. Te stają się coraz wolniejsze. Coraz mniej używamy języków, coraz więcej się obejmujemy. Coraz częściej przerywasz, by oprzeć czoło na moim i patrzeć mi w oczy.
Kocham, kiedy tak robisz.
Gdzieś w chaosie ciepłego, zalewającego mnie uczucia, po prostu zaczynam się śmiać. Ściskam cię i się śmieję, a ty odpowiadasz mi tym samym.
Nie możemy nic powiedzieć, a obydwaj mamy ochotę powiedzieć tak wiele, więc całujemy się, uśmiechając się w sobie w usta. Zaczynamy się turlać po łóżku. Spadamy z niego i ląduję na twojej klatce piersiowej.
Siedzę z biodrami na twoich, patrząc ci w oczy. Mam nadzieję, że wyłapujesz choć trochę z rzeczy, które próbuję ci przekazać. Nachylam się po kolejny pocałunek. Ten jest zawzięty. Ciągniemy się za włosy, przyciskamy ciało do ciała, wkraczają zęby.
Czuję, jakbyśmy obydwaj mieli dwadzieścia lat.
 Wzdycham, oderwawszy się od ciebie i czołgając się na łóżko. Wchodzę pod kołdrę, przykrywając się nią po nos. Dołączasz do mnie. Posyłam ci zalotny uśmiech.
Patrzysz się na mnie, jakbym był najpiękniejszy na świecie. Mam wrażenie, że się rozpłynę, kiedy przyciskasz nasze usta do siebie. Mruknąwszy mi w wargi, całujesz mnie w nos i zamykasz oczy. Odruchowo obejmujesz mnie w pasie i tym razem nie czuję gorąca na ten dotyk. Zalewa mnie przyjemne ciepło. Powtarzam sobie w głowie, że nie powinienem, że zabiłeś tylu ludzi. Te myśli są zapomniane w momencie, w którym twój oddech łaskocze mnie po czole.

Jara mnie to, kiedy sprawiasz, że czuję się wyjątkowy.


-----
Elo, chyba możecie potraktować to opowiadanie jako swego rodzaju pożegnanie. Jestem Wam to winna. Nie planuję wracać do fanfików, ale na pewno nie kończy się tu moja przygoda z pisaniem. Obiecuję wam, że za 20 lat znajdziecie w sklepie książkę podpisaną moim nazwiskiem. Może uda mi się wykombinować, byście na jakieś hasło mieli rabat.
Przenoszę się w całości na wattpada, gdzie będziecie mogli czytać moje dalsze poczynania. Mam szczerą nadzieję, że z częścią z Was się spotkam pod moim następnym opowiadaniem - po angielsku.
Trzymajcie się cieplutko!
PS. Dziękuję Wam za wszystko. Kocham tego bloga i spełnienie, które przez niego czułam. Kocham Was.

wtorek, 14 lutego 2017

"Starboy" [1/3 "Sunshine"]

sorak ze tak pozno ale mi ostatnio kpop nie wchodzi i nie chce mi sie pisac o chinolach 
no ale starboj wreszcie wowo

zespół: Bangtan Boys (BTS)
rating: NC-17
pairing: TaeKook,
gatunki: romans, fluff, komedia, angst, supernatural
ostrzeżenia: soulmates!AU, seks, przekleństwa

Pierwszą rzeczą, której się o nim dowiedziałem, było to, że strasznie mnie wkurwiał.
Po dwóch tygodniach miałem dość. Nic dziwnego, że poprzednia właścicielka chciała się jak najszybciej pozbyć mieszkania. Starsza pani pierdoliła coś o tym, ze „duchy, duchy, to miejsce potrzebuje Jezusa” (tu powinna się znaleźć masa wykrzykników), ale w to wątpiłem. Słyszałem za to o znudzonych pierwszoroczniakach mieszkających piętro wyżej i to ich obwiniałbym o wszelakie hałasy czy wyłączające się światła.
Poszedłem do sąsiadów z góry, by ich opierdolić za niedogodności. Oczywiście, że nie wiedzieli, o co chodziło. Tacy nigdy nie wiedzą. Prychnąłem i odszedłem, rzucając jeszcze „oby to mi się nie powtórzyło”.
Powtórzyło się.
Zdarzało mi się wątpić w własne zdrowie umysłowe. No bo, kurwa, tak, jak nastolatkowie mogą trochę namieszać w elektryce albo ruchać się po nocach, to jakim cudem mieliby mi podkładać na blat kanapki? I to w porach typowo śniadaniowych.
…Tak, koniec końców je zjadłem. Życie studenta jest ciężkie, okej? Czasami się je podejrzane rzeczy. Chyba nikt ich nie zatruł. W sensie, no, jeszcze żyję. Niestety.
Ostatecznego wkurwu dostałem w momencie, w którym, zanurzony po jądra w nad-dupie Jimina, poczułem, jakby coś mnie ciągnęło za włosy na nogach. A potem za te pod pachą. I na przedramieniu.
Zdezorientowany przestałem polerować miecz i rozejrzałem się po pokoju. Jimin spojrzał na mnie przez ramię z pytaniem w oczach. Wstrząsnąłem głową i wróciłem do kiszenia ogóra. Starszy jęknął z zadowoleniem, po czym skrzyżowałem jego ręce na plecach, gdzie je ciasno ścisnąłem w nadgarstkach. Potarłem o imię jego bratniej duszy i zaskomlał, gdy w podobnym czasie wykonałem mocne pchnięcie.
– Jungkookie – sapnął. Uśmiechnąłem się i schyliłem, przyciskając klatkę piersiową do jego pleców.
Miał śliczne ciało. Umięśnione, męskie, lecz drobne. Jego malutkie rączki śmiesznie kontrastowały z sześciopakiem lepszym niż tym z promocji w Biedrze, a dziecięca buzia nie pasowała do twardej jak skała piersi, czy całkiem pokaźnego penisa, ale taki był Jimin. Trzymał w sobie wiele skrajności.
Złapałem za uwięzioną między nami dłoń. Wziąłem umięśnione, lecz wciąż drobne przedramię w dwa palce i niemal czule musnąłem znamię bratniej duszy. Niemal. Łączyła nas sympatia i może trochę zauroczenia, owszem, ale nic więcej. Mógłbym powiedzieć, że nie byliśmy sobie przeznaczeni.
Zbyt dobrze widziałem imię Yoongiego na jego prawym nadgarstku.
Jęknąłem, zamknąwszy oczy. Pieprzyłem go leniwie. Chciałem poczuć bliskość bardziej od orgazmu. Pomimo tego, że w oczach niektórych przedstawiałem ten typ ludzi, który wyruchał całe miasto (nieprawda, tylko szkołę), lubiłem po prostu z kimś pobyć. Lubiłem też uczucie trzymania chuja w czymś gorącym i ciasnym, a te warunki genialnie spełniała jędrna dupcia Jimina. Mówię wam, jedenaście na dziesięć.
No, ale powracając do tematu, byłem fanem słodkiego, wolnego seksu. Chyba, że akurat ktoś mnie nazwie tatusiem i ma obrożę na szyi i ogólnie sam mi przyciska rękę do gardła. Wtedy nic nie poradzę, jak nie może chodzić na następny dzień.
W sensie, ogólnie nie odmawiałem seksu. Nie miałem też specjalnych zastrzeżeń, jeśli chodzi o płeć czy jakieś fetysze. Wolałem zostać na górze, ale jak się trafił jakiś wyjątkowo przystojny osobnik…
Nieważne. Podsumowując: jak chciałem zamoczyć, zamaczałem. Reszta jest mniej istotna.
Mruknąłem, wykonując wolne i mocne ruchy. Całowałem akurat kark chłopaka, gdy…
Opadłem pod siłą bólu, miażdżąc Jimina i krzyknąłem zdyszanie.
– Kurwa, co ci…
– Analna dewastacja! – sapnąłem, starając się złapać oddech. Sturlałem się z anglisty, wcześniej pozwalając pytongowi opuścić norę i ścisnąłem oczy. – Właśnie ktoś mi chyba coś włożył w dupę – jęknąłem, rozkładając nogi i wpychając tam chłopaka. Ten spojrzał się na mnie z politowaniem.
– Kto miał ci tam coś włożyć? – Uniósł brew, a ja tylko pisnąłem z frustracją.
– Kurwa, nie wiem! – Kopnąłem ścianę, by rozładować emocje, co oczywiście okazało się zajebistym pomysłem. No, ja tylko na takie wpadam. – Ale czułem, jakby mi ktoś włożył coś w dupę.
– Nie powinieneś się cieszyć? – Jimin uśmiechnął się prześmiewczo, a ja tylko jęknąłem. Tak, kurwa, cieszyć, jak, cokolwiek to było, było suche, jak i ja. Super zabawa.
Jimin zniżył się i rozszerzył mi pośladki.
– Czysto – mruknął i dał mi lekkiego klapsa. Sapnąłem.
– Życie mnie nienawidzi – westchnąłem. Jimin usiadł na mnie okrakiem, a ja spojrzałem się na niego boleśnie. – Chyba po raz pierwszy w życiu nie mam ochoty na seks.
Jimin ponownie wydął wargę, lecz po chwili się uśmiechnął i przeszedł z tyłkiem w okolice mojej klatki piersiowej. Westchnąłem i otworzyłem posłusznie usta.

--

Westchnąłem ciężko i zmarszczyłem brwi. Wyglądałem pewnie jak rasowy dziad po czterdziestce. Tylko szarego podkoszulka mi brakowało do januszowego looku.
Oparłem się plecami o ścianę wanny, w której siedziałem. W poprzek, dodam. Ciche chrapanie Jimina dobiegające z sypialni mnie uspakajało. Mógłbym tam zasnąć.
…Gdyby tylko dupa nadal mnie nie bolała po tych odbytniczych urojeniach. No bo co innego to było? Jimin jasno powiedział, że czysto. Nikogo poza nami w mieszkaniu nie było…
Widziałem dwa rozwiązania: egzorcysta albo psychiatra.
Stęknąłem i otworzyłem oczy. Nic specjalnego nie zobaczyłem. Własne kolana oraz ręce. Super widok.
Na lewym nadgarstku miałem napisane imię bratniej duszy. Lewym, bo najwyraźniej ów Taehyung był leworęczny. Nie wiem, pewności nie mam. Nigdy nie spotkałem gościa.
Jedyne, co mnie martwiło, to to, że nie wiem, czy kiedykolwiek go spotkam.
Nie chodziło o to, co przeżywał każdy – te wątpliwości, czy aby na pewno go rozpoznam, czy się dogadamy. Nie, nie, tu sprawa wyglądała inaczej.  Rozumiecie, imię zapisane na czarno równa się żywy, jak imię zniknęło równa się nieżywy.
Moja blizna była szara.
Jeszcze pięć lat temu było wszystko okej, fajniutko, a tu naglę budzę się z półprzezroczystym znamieniem. Nadal tego nie rozgryzłem.
Westchnąłem jak typowy Janusz po raz drugi podczas tej chłodnej kąpieli. Zamknąłem oczy, delikatnie pocierając o bliznę.
– Masz małego.
Rozwarłem szeroko powieki na dźwięk niskiego, nieznanego głosu.
Przede mną stał chłopak w dresie rodem z lumpeksu, z wielkimi warami i trochę krowią twarzą i… Kurwa, czy on był pół przezroczysty?! I dlaczego wyglądał, jakby ktoś na niego nałożył jakąś galaxy teksturę, modną w dwa ka dwunastym?!
Rozdziabałem i szybko zamknąłem usta.
– Malutki, malutki. – Ów tajemniczy osobnik jęknął jak do dziecka w stronę mojego członka i wskazał na niego palcem. Uśmiechnął się szyderczo. – Jak ty chcesz nim zaspokoić Jimina?
– No nie wiem, ale nie narzeka – burknąłem, starając się zignorować, że stoi przede mną jakieś widmo. Gwiezdne widmo?
Zjawa zmrużyła oczy i spojrzała na mnie spod byka.
– Nie pyskuj – warknął. – Bo poleci buła i się skończy.
Parsknąłem śmiechem.
– Chyba naprawdę potrzebuję tego psychiatry. – Przejechałem mokrą ręką po twarzy. – Półprzezroczysty chłopaczek z gwiazdkami na całym ciele i ubraniach z Caritasu nawiedza mnie, kiedy się myję i nabija się z wielkości mojego chuja.
– Nie nazywałbym tego… pisklaczka chujem – poprawiła mistyczna kreatura. Uniosłem brew.
– Kim ty w ogóle jesteś?
– Jestem… – Chłopaczyna zrobił pseudo-nonszalancką pozę. Epickość przedstawienia się zepsuła trudność w powiedzeniu, kim jest.  – Uch, jestem… V! Jestem V!
Moja brew teraz znalazła sobie windę i nie zdziwiłbym się, gdyby zahaczyła o linię włosów. Spojrzałem się na chłopaka z politowaniem.
– V brzmi fajnie, okej? – wytłumaczył cichszym głosem. Niepewnie skinąłem głową.
Wstałem i owinąwszy sobie w biodrach ręcznik, wystawiłem rękę w przywitaniu. Chłopak ją ujął we własną. To było dziwne. Czułem skórę, lecz żadnej temperatury.
– Jungkook. – Spojrzałem chłopakowi w oczy. Ten odpowiedział zdeterminowanym spojrzeniem.
Pociągnął mnie do siebie za rękę i szepnął na ucho:
– Jeśli skrzywdzisz Jimina, to nie zapominaj, że łokieć, pięta i nie ma klienta.
Po czym posłał mi szeroki, kwadratowy uśmiech.


Drugą rzeczą, której się o nim dowiedziałem, było to, że był duchem.
– Czyli… – zacząłem, kiedy V podskakiwał na materacu, mrucząc coś o tym, że żaden z właścicieli nie kupił jeszcze tak wygodnego łóżka. – Mówisz, że nie pamiętasz swojego imienia?
Chłopak usiadł na dupie i pomachał głową.
– Ogólnie, pamiętam niemal wszystko ze swojego życia, ale wszelkie moje akty urodzenia, legitymacje i dowody na istnienie zniknęły. Chujowe to. – Niższy oparł głowę na dłoni z teatralnie zasmuconą miną. Po chwili z powrotem się wyprostował i podciągnął prawy rękaw bluzy, by pokazać nadgarstek. – No i nie mam imienia bratniej duszy. Co, jeśli ta cała legenda z bratnią duszą przepadła przez to, że jestem duchem?
Uniosłem brew.
– Przeżyjesz. W sensie, niektórzy ludzie nigdy nie poznają bratniej duszy i z tym żyją.
– Jak mam przeżyć, jak niemal wszyscy się mnie boją? – jęknął duch. – Wiesz, jak smutne i samotne jest moje życie? W sensie, nie no, mogę latać, przechodzić przez ściany i wogle, no i umiem stawać się widzialny i z powrotem niewidzialny, ale Jezus Maria, ja jestem sto pro ekstrawertyka!
– No to po co nosisz takie ciuchy – parsknąłem śmiechem i usiadłem obok chłopaka. – Wyglądasz jak bezdomny.
V zmierzył mnie morderczym wzrokiem.
– Ty – warknął. – Ty pamiętaj, że ja mam kolegów.
– Już nie – mruknąłem z uśmieszkiem rasowego skurwiela.
Brunet dźgnął mnie w żebro. Jęknąłem boleśnie, lecz po chwili zaśmiałem się szyderczo.
– Bo ci pizdnę w podobiznę – burknął. – Ale cieszę się, że umarłem akurat w tych ciuchach. Czy ty wiesz, jakie one są wygodne?
– Domyślam się. – Skinąłem głową i spojrzałem na własne rurki.
Krótko po rozmowie odbytej w wannie poszedłem spać, zmęczony urojeniami. Gdy Jimin z rana wyszedł, ów głosy (i ogólnie haluny lepsze niż po dragach) powróciły. Nawet mi zrobiły śniadanie.
No i teraz z nim siedziałem, próbując ogarnąć sytuację.
– Ile miałeś lat, jak umarłeś? – spytałem, nagle odwracając się do niego. Gwiezdna tekstura nadawała całej sylwetce fioletowej poświaty, lecz dało się zobaczyć przez nią kolory. Chłopak musiał się przefarbować na brązowo za życia. Chyba, że po śmierci też można. Nie wiem.
– Siedemnaście. To było chujowe, mówię ci. Idę sobie spokojnie do szkoły, a tu jeb, zapierdala mnie samochód. Możliwe, że się nie rozejrzałem, ale to tam… – V westchnął i podparł brodę na dłoni.
– I tak po prostu cię zajebali i nagle widzisz swoje ciało i wogle jesteś duchem? – przełknąłem ślinę. Nie wiem, który raz zmarszczyłem brwi. Od poznania tej mistycznej kreatury, czytaj: wczoraj, zmarszczone brwi zostały nieodłącznym elementem mojego i-tak-już-januszowego looku. Już wcześniej opierałem garderobę na białych bluzeczkach z lumpa. Pomińmy fakt, że były na mnie trzy rozmiary za wielkie.
– Nie, aż tak nie. –Wypuścił powietrze w akcie frustracji. – W sensie, zajebali mnie i tak z kilka dni później budzę się w tym mieszkaniu jako duch. Ogólnie to chyba jestem tą samą osobą, co za życia, tylko, że nie pamiętam swojego imienia. No i nie mam znamienia bratniej duszy.
– Czyli, uch, nie wiesz nic, czy każdy po śmierci zostaje duchem? – spytałem.
– Nope – potrząsał głową. – Ale nie wydaje mi się.
– No, w sumie. – Zamknąłem oczy, uświadamiając sobie głupotę pytania. – Przecież nie po każdym znika wszelki ślad.

--

V z uśmiechem przyglądał się temu, jak włączałem lampki. Speszyłem się trochę, bo wieczorami mój pokój wyglądał jak sypialnia dwunastoletniej dziewczynki. Jaki facet w wieku dwudziestu lat korzysta z projektora gwiazd?
Proszę państwa, oto ja, Jeon pizda Jungkook. Na ramie łóżka powiesiłem lampki choinkowe, a na ścianie kinkiet w kształcie półksiężyca. Na środku pokoju stoi żółw, z którego skorupy świecą gwiazdeczki.
Dorosłość w czystej postaci.
To mój cowieczorny rytuał. Po nauce (ehe) oraz ogarnięciu życia, odpalam światełka i gwiazdki i tworzę.
Widzicie, mam kanał na Youtubie. Znają mnie w internetach jako Kookgnuja, ale serio, treść nie jest taka zjebana, jak nazwa. Zakładałem go w pierwszej gimbie, okej? Widzicie, od lat gram w pewną grę, wiadomka, a zawsze chciałem spróbować tworzyć filmy… I jakoś wyszło, że mam dość popularny kanał.
– Też lubię gwiazdki – mruknął V. Nie wiem dlaczego, ale jego szeroki uśmiech jeszcze bardziej mnie speszył.
Ogólnie, jakoś dziwnie się przy nim czułem. Bardzo swobodnie, wręcz podejrzanie, biorąc pod uwagę fakt, że znałem faceta dwa dni. Poza tym, zdawał się jakiś znajomy. Nie na zasadzie „a, już go kiedyś widziałem”, ale po prostu… znajomy.
– Gwiazdki są spoczko – skinąłem głową i usiadłem na łóżku, włączywszy cały gwiezdny zestaw. Zamiast zwykłej pościeli, oczywiście, oryginalna poszewka z twarzą Lorda Vadera na gwiezdnym tle. – Czuję się do nich jakiś przywiązany, nywym.
– Ja też! – V przysunął się do mnie i znowu zabłysnął zębami. – W sensie, no, może to być związane z tym, że, no… – Tu chłopak wskazał na całe swe półprzezroczyste i pokryte gwiazdkami ciało. – Ale za życia lubiłem astronomię! I astrologię też!
Uniosłem brew.
– Astrologię – bardziej stwierdziłem, niż spytałem.
– Astrologię – powtórzył z zadowolonym uśmiechem chłopak. – Horoskopy to życie!
Westchnąłem.
– Okej – powiedziałem po chwili ciszy. – Chciałem kiedyś iść na astronomię, jeszcze przed tym, jak chciałem do szkoły filmowej.
Duch raptownie odwrócił głowę w moją stronę z błyskiem w oku.
– Ja też! Z Jiminem mieliśmy iść na astronomię… – Tu trochę posmutniał. – Co cię łączy z Jiminem? – spytał z przymrużonymi oczyma. Jego twarz straszyła wpierdolem. Już się, kurwa, boję.
– Nywym, ruchamy się. – Wstrząsnąłem ramionami. Ten tylko spojrzał na mnie jeszcze bardziej podejrzliwie.
– Jak skłamiesz to tak cię kopnę, że ci gówno zęby wybije – zagroził. Parsknąłem śmiechem.
– Ale serio, nic poza tym między nami nie ma. – Spojrzałem V przelotnie w oczy. Były ciemne i nie wiem, czy to lampki się w nich odbijały, czy miał w nich tyle gwiazdek. Możliwe, że to drugie, w końcu on ogólnie jest jakiś astralny.
Brunet sapnął z ulgą i znowu oparł się o ścianę.
– Co cię łączy z Jiminem? – spytałem, zdziwiony reakcją.
Duch otworzył i zamknął usta, widocznie się wahając.
– Był moją najlepszą mordeczką.

--

– Elo – usłyszałem głęboki głos V, kiedy wróciłem z uczelni. Położyłem klucze na szafce na buty i odwróciłem się do chłopaka, który akurat wystawił głowę przez ścianę tak, by mnie widzieć i nie musieć się ruszać z sypialni. Pewnie znowu czytał moje książki albo siedział na laptopie.
Mieszkałem z nim od dwóch tygodni i całkiem go polubiłem. Nie brudził, jeść nie wołał, tylko trochę się nudził. Często musiałem z nim rozmawiać. Okazało się, że duch był beznadziejnym ekstrawertykiem i zanim miał mnie – kogoś do pogadania – codziennie przeżywał tortury samotności. No, ale teraz zdawał się całkiem szczęśliwy.
Błagam, byleby nie zajrzał mi w historię…
Chociaż, skoro on niemal cały czas spędzał w tym domu…
Skrzywiłem się. Dobrze, że z nikim poza mną nie gada, to nie wyjdą na jaw moje dzikie fetysze. Kurcze, jeszcze zobaczy te „murzynki lesbijki” w wyszukiwanych…
– Witam – mruknąłem. – Chciałbyś może… – Tu zrobiłem przerwę, by się psychopatycznie uśmiechnąć. – Nastraszyć moich kolegów?

 --

Yoongi, najbardziej zażenowany sytuacją z całej grupy, westchnął ciężko.
– Trzy, czte-ry! – szepnął Hoseok.
– Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?
Siedzący koło mnie Jimin przejechał dłonią po twarzy. Yoongi tylko otwierał usta, byle nie sprawić przykrości Hoseokowi. Namjoon i Seokjin zdawali się za to całkiem zaangażowani, recytując fragment z wręcz teatralnym wydźwiękiem. A ja? A mnie, cóż, zatrudniono na stanowisko starca…
– Zamknijcie drzwi od kaplicy…
Hoseok zaczął czytać. Odkąd zacząłem się zadawać z tą anomalią genetyczną – sześć lat temu – co roku miałem zaszczyt obchodzenia Dziadów. Kurwa, super święto. Nie wiem, czemu miał służyć ten egzotyczny rytuał, ale se chłopaczyna wymyślił, że to jest sposób na komunikację z tą drugą stroną.
Hoseok był samozwańczym medium. Nie wiem, co dokładnie miało to znaczyć. Kiedy powiedziałem o tym V, średnio go to przekonało. Jak każdego, zresztą.
No, ale siedzieliśmy w szóstkę przy świecach. Żywy przekaźnik duchów trzymał prawdziwą książkę, a my lecieliśmy z telefonów. Światła pogaszone, wszystko nastrojowo.
Nawet wóda nam się podgrzewała. W rondelku. Na gazówce.
– Kim w ogóle, był ten Miskiwh? – spytał Yoongi. Wydaje mi się, że średnio sobie poradził z nazwiskiem. Pewien nie jestem. Sam przeczytałbym to jako „Mikiłh”.
Ogólnie, Jimin miał właśnie recytować partię aniołka, ale nie zdawał się zbyt przejęty tym, że mu przerwano.
– Mickiewisz – poprawił. – Czy coś takiego. Chyba ktoś ważny w Rosji, czy tam, skąd ten poprzedni papa był. – Zamknął jedno oko, starając się przypomnieć.
– Polski – dopowiedział Seokjin.
– Taki z ciebie katolik, że ogarniasz papieży? – Yoongi zmarszczył brwi.
– Memesy, Yoongs, memesy. Ach, ten dwukremówczan papieżu… – Hoseok starł niewidzialną łezkę, po czym rzucił Jiminowi ponaglające spojrzenie. Ten stęknął, lecz robił za aniołka. A nawet dwóch.
Dramat (dla mnie tragedia, ale Seokjin, nasz aktor, upierał się, że to „dramat romantyczny” – jeśli banda kruków dziobiąca jakiegoś faceta jest dla niego romantyczna, to nie chcę znać szczegółów jego związku z Namjoonem) szedł względnie dobrze. Czasem, lub przez jego większość, ktoś mówił zbyt od niechcenia, albo zrobiła się nam dygresja. Muszę przyznać, że ogólnie było całkiem sympatycznie.
Uśmiechnąłem się, kiedy w momencie, kiedy pokazało się widmo, z biblioteczki Namjoona spadło kilka książek. Wszyscy zerknęli przelotnie w ich stronę.
– Chyba, hehe, mamy ducha – parsknął Yoongi.
A żebyś, kurwa, wiedział.
V chwilę później zabrał się za gaszenie świeczek. Moja brygada nagle się spięła.
Hoseok uśmiechnął się szeroko.
– Mamy ducha.
– Co ty pierdolisz – burknął Namjoon, choć zadrżał, kiedy mój gwiezdny, dla niego niewidzialny koleżka dmuchnął mu w twarz.
– I właśnie dmuchnął ci w twarz – dodał organizator imprezy. Namjoon odskoczył nagle, a Seokjinowi opadła szczęka.
V nagle się odwrócił w jego stronę.
– Co, kurwa? – palnął, wbijając zdezorientowany wzrok w Hoseoka. Wszyscy się spięli. Musieli go słyszeć.
Jimin otworzył usta. Duch wyłapał to i zagryzł wargę. Widziałem, jak z ulgą przypomina sobie, że dawny przyjaciel nie może go zobaczyć.
– Nie… nie widzisz mnie – warknął V do gospodarza, zerkając na mnie. Potrząsnąłem głową. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, serio.
– Mogę – zadrwił Hoseok. – Jestem medium.
– To jakieś jaja – pół jęknął, pół zadrwił Yoongi.
Duch prychnął.
– Widzisz… dużo takich, jak on? – spytałem, starając się pomóc, można powiedzieć, współlokatorowi.
– Dwóch w życiu – odparł szatyn. – J-jak ci na imię?
– Nie pamiętam. – Chłopak wbił wzrok w podłogę i przysunął się do mnie. Zachowywał się dziwnie. Mógłbym przysiąc, że w spojrzeniu, które mi ukradkiem posłał, nie świeciły gwiazdy.
Zacisnąłem szczękę na tę myśl.
Hoseok musiał zauważyć jego speszenie.
– Ej, nie musisz się bać, czy coś. Poprzednie duchy, jakie spotkałem, też nie pamiętały. – Gospodarz starał się uśmiechnąć pocieszająco. Wyszło gorzej, niż najbardziej krzywy uśmiech Seokjina. – Imienia bratniej duszy pewnie też nie masz. To wydaje mi się normalne. W sensie, w jakichś magicznych książkach jest to uznane za normę.
Skinąłem głową. Informacje o V zdawały mi się jakieś… ważne.
– Jesteś duchem, bo byłeś o—
– Nie chcę wiedzieć! – Chłopak poderwał się do góry. – W sensie, uch… czy inne duchy też są w gwiazdki? – Tu jego ton stał się droczący, a na usta wszedł banan. A raczej: kwadrat.
Spojrzałem przelotnie na Jimina, który uśmiechał się niemrawo.

--

Trzecią rzeczą, której się o nim dowiedziałem, było to, że nie szanował prywatności.
Siedziałem z laptopem na kolanach i ręką w majtach. Normalka. Od Dziadów sprzed dwóch tygodni, moje spotkania z Jiminem stały się coraz rzadsze. Miałem się z nim spotkać nazajutrz, ale cały dzień byłem jakiś markotny. Wiadomo, facet ma swoje potrzeby.
– Elo. – V przeszedł przez ścianę. Popatrzył na mnie z uniesioną brwią, ogarnąwszy, co robię.
– Chcesz mi pomóc, czy wypierdalasz? – burknąłem, trochę z przyzwyczajenia.
– Nie mogę się po prostu pośmiać z wiel— małości twojego chuja? – Uśmiechnął się szelmowsko i usiadł przy mnie na łóżku. Zmierzył moje przyrodzenie prześmiewczym wzrokiem.  Westchnąłem ciężko. – No, to pokaż, do czego sobie trzepiesz.
Z tym naciągnął gumkę tak, by wyszła jego duma.
Z przekąsem stwierdziłem, że najmniejszy nie był. Żaden gigant, ale w stanie erekcji mógł być obiecujący…
Tak, jego też pokrywały gwiazdki.
– Lesby, nie polubisz – powiedziałem z przekąsem. Ten spojrzał się na mnie, jak na totalnego zjeba.
– Wiesz, ile razy zrobiłem pożytek z tego, że masz w zakładkach „murzynki lesbijki”?
Skinąłem powoli głową.
– To jakiej ty jesteś orientacji? – mruknąłem. – Myślałem, że przyjaciel takiego pedała, jak Jimin też musi być pedałem…
– Wyruchałbym wszystko. – V uśmiechnął się szeroko. – No, ale włączaj tego pornola.
Mój palec wskazujący lewitował nad spacją jeszcze przez kilka sekund. W końcu duch stracił cierpliwość i sam wcisnął przycisk.
Pokój wypełniły operowe jęki pań z filmu dokumentalnego. Uciekłem wzrokiem, zażenowany sytuacją.
– Kóczek – zaczął brunet. Uśmiechnąłem się na przezwisko, lecz nadal unikałem kontaktu wzrokowego. Chłopak nachylił się i szepnął mi do ucha:
– Kóczek, czemu nie kończysz?
Jego oddech nie był gorący, lecz nadal łaskotał. To przez to zadrżałem.
– No weź, to gejowe – mruknąłem. Obydwaj popatrzeliśmy sobie w oczy i parsknęliśmy śmiechem.
V wykorzystał tę chwilę, by owinąć dłoń wokół mojego wciąż twardego członka. Widziałem, jak tłumi chichot. Spojrzałem na niego pytająco.
– Zakrywa go całego – wydukał, starając się nie roześmiać. Spojrzałem w dół.
– Jeb się – burknąłem, lecz chwilę później sapnąłem, gdy zacisnął rękę.
Postanowiłem nie dawać za wygraną i się nim zająć. Zdążył trochę stwardnieć. Był całkiem długi.
…Miałem ochotę go lizać.
Spoliczkowałem się mentalnie. Nie ma lizania dla ludzi – istot? – którzy się ze mnie nabijają. Nie w ten sposób. Ta zniewaga krwi wymaga!
– Masz płaską dupę – warknąłem, zaczynając posuwiste ruchy na jego męskości. Nie była ciepła. V nie był ciepły. Nie mógł rozpalać we mnie gorąca.
– Aha, bo twoja to główne zagrożenie dla dupy Jimina – sapnął.
– Siedź cicho. – Jęknąłem, może pod wpływem ciepłego uśmiechu, może przez dłoń ciasno na mnie owiniętą.
Właśnie waliłem duchowi. To dopiero nowość.
– Szybciej – stęknąłem, zamykając oczy. Kiedy je otworzyłem po chwili, gapił się na mnie z zacieszem wypisanym na twarzy.
Sam ciężko oddychał.
– Chcesz szybciej, hm? – Spytał, gładkim, lecz niskim głosem. – A może chcesz moich ust na sobie? Myślisz, że moja ślina sprawiłaby, że błyszczałbyś gwiazdkami?
Parsknąłem śmiechem, lecz nawet mi się to wydawało zdyszane. Skinąłem niepewnie głową i nachyliłem się po pocałunek. V odsunął się.
– Nie, nie dostaniesz. – Skarcił mnie jak pięciolatka, nadal utrzymując uśmiech.
– Twoja strata. – Odwzajemniłem uśmiech i potarłem palcem o szczelinę na czubku. Duch zadrżał. Poczułem zastrzyk satysfakcji.
Pornol się skończył. Brunet musiał zauważyć moje spojrzenie w stronę laptopa.
– O, włączę coś – mruknął, wolną ręką wchodząc w Youtube’a i wstukując coś w wyszukiwarkę.
Uniosłem brew, gdy moim oczom się ukazał tytuł „Kill yourself”. Brzmiało to dość… oryginalnie, nie powiem. Piosenka zaczęła grać. Z rozbawieniem patrzyłem się w ekran. Po kilku sekundach poczułem rękę na policzku. Instynktownie odwróciłem się z powrotem do V.
– Tu patrz – zabrzmiał chyba łagodniej, niż planował. Coś we mnie zaiskrzyło.
Potwierdzone info: jego oczy były pełne gwiazd. Nie umiałem od nich oderwać wzroku. Chwilę po prostu tak siedzieliśmy, patrząc sobie w oczy, w pokoju rozświetlonym tylko lampkami choinkowymi i projektorem gwiazd, z Pink Guyem w tle.
Zaczął mi z powrotem obciągać, uśmiechając się. Wyrwany z transu, przypomniałem sobie o jego narządach rozrodczych w dłoni. Odwzajemniłem gest. Jego spojrzenie powoli stawało się coraz bardziej zamglone. Moje wnętrzności bawiły się w pierdoloną lekkoatletykę.
Chyba robiły, hehe, gwiazdy.
Po jakimś czasie V zerwał kontakt wzrokowy, wyraźnie się pesząc.
– Ty się we mnie zajebałeś, czy co? – spytał, mrużąc oczy. Parsknąłem śmiechem i wywróciłem oczyma. Ścisnąłem jego członka w odpowiedzi.
– Nom – skinąłem głową, samemu dysząc od przyjemności. – Chcę być twoją świnią.
– Kurczę – syknął. – Robi się poważnie.
Uśmiechnąłem się do niego i przyśpieszyłem ruchy.
– Nieźle ojebujesz kolbę – sapnął, trochę jęknął duch. – Lata praktyki?
– Każdy facet, który przeżył piętnasty rok życia ma w tym doświadczenie – zaśmiałem się. Gorąc kotłował się w moim brzuchu. – Ty chyba też długo dopuszczałeś się samogwałtu.
– Życie.
Stęknąłem, czerpiąc przyjemność bardziej z widoku, jakim był V z chaotycznie poruszającą się klatką piersiową (pokrytą bluzą, rzecz jasna) i jego cichych sapnięć, niż faktycznego obciągania.
– Kurwa – jęknąłem. – Szitszitszit.
– Nieźle, co? – cmoknął szyderczo, choć sam dyszał jak mój laptop po całym dniu expienia.
Zacięcie ruszaliśmy rękoma po członkach, stękając, mamrocząc, kurwiąc i w ogóle, gdacząc. Byłem w siódmym niebie. Objęło mnie przyjemne ciepło.
Coś we mnie przyjęło, że V był ciepły, choć wcale taki nie był.
– Kóczek – szepnął i to było, kurwa za dużo.
Doszedłem. Na chwilę zapomniałem o dzikich przewrotach, ale mojej uwadze nie umknęło niebo w oczach chłopaka. Z trudem utrzymałem powieki, lecz coś kazało mi cały czas patrzeć mu w oczy.
Przeszło mi przez myśl, że chyba się w nich zakochiwałem.
W szczęściu orgazmu nie wyśmiałem tej myśli. Oparłem się czołem o bark bruneta, zrywając kontakt wzrokowy. Dyszałem ciężko, trochę się trząsłem.
Po jakiejś minucie leniwego szczęścia, V złapał moją rękę na jego członku w swoją. A no tak. Ja mu też muszę zwalić.
Przekląłem się w myślach, pośpiesznie poruszając dłonią. Rozsmarowałem pierwsze krople spermy na całej długości penisa. Wykonywałem szybkie ruchy nadgarstka, obserwując, jak duch rozkoszuje się dotykiem. Mówię wam, nikt nie wydusi gada jak facet.
– Ja pierdolę – jęknął. Uśmiechnąłem się i cmoknąłem go w szczękę, po czym skrzywiłem się teatralnie.
– To gejowe – syknąłem. Duch zaśmiał się, a ten śmiech przerodził się w urwany, zapowietrzony jęk. Cały się spiął, zmarszczył brwi. Poczułem coś mokrego na dłoni.
Coś w szczytującym V było naprawdę, naprawdę śliczne. Nawet, kiedy zamknął oczy, błyszczał innymi gwiazdami. Ciemność jesiennego wieczoru tylko spotęgowała efekt.
Chłopak opadł w tył, uderzając plecami o materac. Miał na ustach leniwy uśmiech. Położyłem się obok niego, obejmując go ciasno.
– Dziwnie się przytula kogoś, kto nie ma temperatury – jęknąłem. On tylko parsknął śmiechem.
Leżeliśmy tak. Nie słyszałem bicia serca, ale wygodnie mi się wtulało w miękką pierś. Czułem się… jak w domu.
No, może dlatego, że leżałeś u siebie na łóżku, debilu.
Zamknąłem oczy. Odpływałem. Nieświadomie złapałem V za prawy nadgarstek i pocierałem miejsce, w którym kiedyś znajdowało się znamię bratniej duszy.
Zacząłem się zastanawiać, dlaczego zniknęło. Dlaczego nie pamiętał swojego imienia? Dlaczego w ogóle został duchem?
– Ej – zaczął, wytrącając mnie z rozmyślań. Spojrzałem na niego z wyczekiwaniem. – Mówiłeś kiedyś, że chciałeś iść do szkoły filmowej.
– Chciałem. – Zamknąłem z powrotem oczy. – Kiedyś… marzył mi się reżyser filmowy.
– Już nie?
– Już nie jestem w gimnazjum – przełknąłem ślinę. – To się wydaje zbyt nierealne.
Duch zmrużył oczy, lecz szybko się rozpromienił.
– Powinno się podążać za marzeniami – westchnął z bananem na ryju. Wyglądał jak dziecko. Coś mnie rozgrzało na ten widok. – I słuchać głosu serca i wygyly.
– Wiadomka – mruknąłem, nie kontrolując uśmiechu. – Robię filmiki na youtubie, więc chyba nie zrezygnowałem z tego do końca.
V parsknął, unikając mojego spojrzenia.
– Wiem – palnął. – Oglądam cię, odkąd się dowiedziałem o twoim istnieniu. Czyli od miesiąca.
Przejrzałem go lodowatym spojrzeniem.
– No co, są super! Tylko nigdy nie grałem w tę grę, ale nawet bez tego są spoczko!
Odwróciłem się na drugi bok. Miałem przed sobą ścianę.
– Kóczek!
– Dobranoc.
Sięgnąłem do zagłówka, gdzie wisiały lampki choinkowe i je wyłączyłem. V pojęczał jeszcze chwilę, ale potem dał se siana. Chyba zasnął. Nie musiał spać, ale lubił to robić.
Ja też zasnąłem. Objęty przez ducha. Jeza, a nadal nie zadzwoniłem po egzorcystę.
Obudziłem się w środku nocy i chwyciłem za telefon. Niewiele myślałem, zanim wysłałem esemesa.
Do: Chim
Nie mogę się już ruchać z tb

Spojrzałem na śpiącego bruneta. Uśmiechnąłem się, czując, jakby wielki ciężar zleciał mi z barków.

--
z kim się widzę na bapsach?