sobota, 27 września 2014

"Okulary, i tęcza, i gitara, i mleko czekoladowe" - Rozdział 1



                Dość niezgrabnie wywlokłem się z budynku. Przeklinałem w myślach tego, kto wpadł na ten jakże genialny pomysł, jakim było wstawanie piętnaście minut wcześniej w celu odwiedzenia spożywczaka znajdującego się dwie przecznice dalej. Czyli siebie. Podłączyłem słuchawki do komórki, włączając aktualnie popularny kawałek i sprawdzając godzinę. Siódma trzydzieści osiem. Zdążę na pewno.
                Poczułem nieme wołanie języka. Jeśli miałem jakieś uzależnienie, było nim mleko czekoladowe. Słodki, o przyjemnym kakaowym smaku napój stał się moją używką. Ćpać zacząłem w połowie wakacji, a teraz mamy październik. W trzy miesiące zwiększyłem dawkę o niemal połowę. Ale nie piłem byle czego: kupowałem jedynie dobrej firmy, dostępne tylko w małym sklepiku na rogu. Zawsze mnie dziwił mały ruch, a raczej jego brak, w sklepiku u tej przemiłej starszej pani.
                Kiedy doszedłem do miejsca kultu mojego nałogu, ustałem przed jego drzwiami i jak ostatni debil się w nie wgapiałem. Tuż nad klamką wisiała kartka z czytelnym, drukowanym napisem. Ilekroć go czytałem, tym większa pojawiała się szansa, że zejdę na zawał. Litery dobitnie informowały o remoncie.
                Odwróciłem się na pięcie, starając się nie wyrażać mojej opinii zbyt głośno.  Zajebiście. Muszę przejść na odwyk. Spojrzałem z góry na swoje ciało, dokładniej na ukryty pod koszulką brzuch. Może to nawet lepiej?
                Nie, żebym miał jakieś kompleksy. Nie byłem gruby; trwałem gdzieś na zatarciu górnej granicy normy i lekkiej nadwagi, choć nie było tego specjalnie po mnie widać. No, poza policzkami. Nie bez powodu w przedszkolu uzyskałem męczący mnie do dziś pseudonim „Baozi”. Kiedy poszedłem do gimnazjum, zacząłem się tym mocno przejmować. Ba, gimbusy nie chcą chodzić z kimś, kto wygląda jak pieróg z kończynami. A, że moje libido zaczynało powoli wołać o pomoc, musiałem się podpasować dziewczynom. W pierwszej klasie schudłem dla jednej dziesięć kilo. W drugiej mnie rzuciła i znów przytyłem. Nie powróciłem do swojej sylwetki sprzed diety, ale padłem ofiarą lekkiego efektu jojo. I zostałem taki do teraz.
                Na przerwie obiadowej, Baekhyun podszedł do naszego stałego, stołówkowego stolika z kimś innym niż aktualnie siedzący z nami Chanyeol. Osobą, której chciałem już pogratulować za rozdzielenie tej nierozłącznej dwójki okazał się być współlokator Byuna – Chen. Nie wiedziałem o nim zbyt dużo – tyle, że uczęszcza na chór oraz mieszka i chodzi do klasy z tym padalcem, co czyniło go uczniem klasy pierwszej – ale nigdy nie miałem specjalnej ochoty go poznać. Bekon mówił o nim raczej pozytywnie, choć mi się utarło, że jest raczej nieśmiały i wszystkich uważa za idiotów. Ale cóż. Każdemu trzeba dać szansę.
                -Ty jesteś… - zaczął, patrząc w moją stronę, uprzednio się przywitawszy z resztą grupy. Ja rozumiem, że nie jestem najpopularniejszym chłopakiem w szkole, ale żeby z całej ekipy nie znać tylko mojego imienia?
                -Xiumin – dokończyłem, odwzajemniając uśmiech, jaki mi podarował. No, nie do końca. Jego był raczej przebiegły, a mój… zwykły.
                -Jesteś Chińczykiem? – przeskakiwał wzrokiem ze mnie na Luhana, wciskając się między wyżej wspomnianego i Krisa. Czyli centralnie naprzeciwko mnie. Prawdopodobnie znał pochodzenie obydwu, więc nic dziwnego, że miał wątpliwości wobec mojego. Wyglądałem jak Chińczyk, mój pseudonim brzmiał chińsko, mówiłem po chińsku. Każdy przeżywał ten szok.
                -Kim Minseok – pokręciłem głową.

                -Xiumin, weź to – jęknął mój towarzysz, wskazując duży karton mojego ulubionego napoju. No, nie do końca ulubionego.
                -Zbyt czekoladowe – mruknąłem w odpowiedzi, nawet nie zerkając na opakowanie trzymanej przez Baekhyuna cieczy. Podirytowanego Baekhyuna. Jak zawsze, kiedy nie ma przy nim Chanyeola. Od dobrych dziesięciu minut staliśmy w sekcji z nabiałem, wgapiając się w mleka smakowe i czasem coś o nich majacząc.
                -A to? – dorwał niewielką butelkę z podobnym płynem i zaczął machać mi nią przed nosem.
                -Zbyt mleczne – chlapnąłem, uporczywie łudząc się, że znajdę to, co zostało mi brutalnie odebrane dziś rano. Półki sklepowe jednak nie chciały współpracować, ukazując mi marne podróbki idealnej mikstury.
-Bierzesz to i idziemy – wycedził przez zęby, prowadząc mnie w stronę kas z mlekiem truskawkowym w dłoni. Skąd w metrze sześćdziesiąt raczej wątłego chłopca taka siła? Pięć minut później rozkoszowałem się delikatnym smakiem napoju.
Było całkiem niezłe. Choć do wariantu czekoladowego nie można porównywać.
Następnego dnia, Chen znów dołączył się do nas na przerwie. Kris i Luhan nawet przed jego przyjściem zostawili między sobą trochę luzu. Nie wiem tylko, jak wielkim trzeba być idiotą, by z wyboru zadawać się z nami. Spierdalaj, dziecko, zanim będzie za późno i z ciebie również zrobimy kretyna. O ile już nim nie jesteś. Usiadł w wyznaczonym odgórnie miejscu, znaczy tam, gdzie zagrzał miejsce wczoraj. Jak już raz posadzisz gdzieś swoją szanowną dupę, nie ma ratunku, siedzisz tam do usranej śmierci. Do dziś żałuję zajęcia krzesła obok Baekhyuna. Ten teren powinien nosić nazwę „strefa zagrożenia – mutant z ADHD i okresem”. Odporny na to wydawał się być tylko Chanyeol, choć, ku niezadowoleniu reszty, nie chciał nam zdradzić tajników leku na wieczne humorki Byuna. Jakby to nie było oczywiste, kiedy to ujmował w ten sposób.
                Jongdae, bo tak było na imię zagubionej, nieświadomej duszyczce, okazał się inny niż wcześniej mi się wydawało; całkiem rozmowny, wiecznie rozbawiony, podchodzący do wszystkiego ze sporą dawką sceptyzmu. I miał przebłyski ciepła, co przy takich cechach jest rzadkością.
                Złapałem za butelkę stojącą przede mną. Upiłem duży łyk, rozkoszując się przyjemnym smakiem na języku. Mleko czekoladowe. To prawdziwe, które lubię. Tego mi było trzeba.
                -Pośrednie pocałunki są u ciebie częste? – skwitował Chen, patrząc na mnie z rozbawieniem.
                Kurwa. Przecież zamknęli sklepik. Byłem na odwyku. Piłem mleko. Nie moje mleko. Było naprzeciw mnie. Jongdae był naprzeciw mnie.
                Jak miło, mózgu. Zacząłeś łączyć fakty. Szkoda tylko, że po czasie.
                -Gdzie kupiłeś? – spytałem elokwentnie, odsysając się od napoju. Reszta bawiła się w najlepsze, grając w jakąś kolejną głupią grę.
                -Pięć ulic w prawo za tym sklepem, co teraz remontują. – Na ostatnie słowo zdecydowanie spochmurniał, z resztą nie on jeden. Widocznie przeżywał tę katastrofę równie mocno co ja. – Tam, obok tego pubu dla gejów-meneli. – Wywrócił oczyma.

                -Myślisz, że Sehun i Donghae mają ukryty romans? – szepnął Luhan, lekko się na mnie opierając. Szybko odtrąciłem wszystkie dotykające moich kończyny, czując jak tracę równowagę. Przekląłem cicho. Nade wszystko nie chciałem wypierdolić się w krzakach.
                Spojrzałem przez gałęzie w stronę boiska. Oh rozmawiał z Lee, jak zwykle zachowując swój kamienny wyraz twarzy i zupełnie ignorując ramię nauczyciela na swoim barku. Nadal nie rozumiałem, dlaczego dość niedojrzały dzieciak, warto podkreślić, uczeń gimnazjum, tak świetnie dogaduje się z dorosłym facetem, który uczył go w-fu. Nie, żeby wtedy zdawał się szczęśliwszy, czy coś. On zawsze wyglądał tak samo. Założę się, że kiedy dochodzi, do całokształtu dochodzą tylko ciche, sztywne jęknięcia. Ale ekspresja się nie zmienia.
                -Proszę cię… - westchnąłem z politowaniem, odwracając się do Luhana. Uniósł brwi z nadzieją. –Lay widział, jak Donghae przypiera Eunhyuka do ściany – zapewniłem, wywracając oczyma.
                -Czyli, że ten ciasny, seksowny tyłeczek wciąż może należeć do mnie? – okrzyk byłby beznamiętny, gdyby tylko nie dzika euforia i podekscytowanie przebijające się przez obojętność. Nie, zdecydowanie nie był wyprany z emocji. Kątem oka zauważyłem, jak obserwowana przez nas dwójka patrzy w stronę niepozornych krzaków, w jakich się znajdowaliśmy. Już chciał wstawać, ale złapałem go za ramiona i przytknąłem dłoń do jego ust.
                -Tak, pedofilu, ale pamiętaj, że on wciąż jest w tej jebanej trzeciej gimnazjum, a takie zachowanie może go wystraszyć. – Uspokoiłem go. Nie odpowiedział, tylko wgapiał się na mnie rozmarzonym wzrokiem.
                Taki właśnie był Luhan. Na ogół spokojny i porządny, dopóki nie chodzi o sprawy związane z Sehunem. Poznał chłopaczka przez Kaia i się zakochał. A w to, że przerodziło się to w lekką obsesję pomieszaną z pedofilią nikt nie chciał wierzyć. Byłem jedynym świadkiem, przez co właśnie mnie wybierał na śledzenie swojego obiektu westchnień. Bo jak inaczej nazwać siedzenie w raczej oczywistym miejscu i gapienie się na gimnazjalistę? Z naciskiem na pewien organ poniżej pleców, zwany potocznie tyłkiem. Co najgorsze, temu pederaście stawał.
                A obydwaj zwykli nosić rurki.


                -Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz, co?! – wrzasnąłem. Szczerze miałem w dupie własną opinię publiczną, to, że pół gimnazjum się na mnie gapi i to, że Kai będzie miał problemy. Zasłużył sobie. Dawno nikt mnie tak nie wkurwił.
                -Spokojnie, Baek – Chanyeol pogłaskał mnie po głowie. Zły moment. Spojrzałem na niego spod byka, na co on zrobił słuszny krok w tył, wystawiając dłonie w geście obronnym. Fakt, nieco mnie stonował.
                -Nic na to nie… - Aha, winny się tłumaczy. Ledwo się powstrzymałem od przylania mu z całej siły w ten głupi ryj. Mogę być mały, ale siłę mam.
                -Nic nie poradzisz?! Wagarujesz w najlepsze z Sehunem, olewając jebane lekcje, ale nic na to nie poradzisz! – kontynuowałem opieprzanie gówniarza. Nieco ciszej, ale wciąż donoście. Spojrzał na mnie ze skruchą. Dotarło. – Kyungsoo wie najlepiej, jak ważny jest dla ciebie taniec – wypowiedziałem całkowicie opanowany.
                -Jak znowu dostanę zgodę, wrócę na zajęcia – obiecał cichutko. Uśmiechnął się nieznacznie, jednak po chwili uśmiech zszedł mu z twarzy. Wbił wzrok w coś za mną.
                -Rozdawali to na wychowawczej, daj jedną Baekhyunowi, kiedy skończy – usłyszałem głos z boku. Odwróciwszy głowę zauważyłem Chanyeola odbierającego dwie kartki.
                -Kyungsoo… - szepnął Kai, rozszerzając powieki w niedowierzaniu. Ten postanowił go zignorować. – Musimy pogadać – oznajmił stanowczo, podchodząc do swojego chłopaka i ciągnąc go za ramię.
                -Nie mamy o czym – szarpnął się, człapiąc pośpiesznie w stronę bramy szkoły.
                Wtedy zaczęła się zmiana w ich relacjach. Trwało to już kilka tygodni, więc powoli zaczynaliśmy się o to martwić. Jongin chciał przeprosić, przytulić, pocałować, cokolwiek, by zmienić sytuację, a D.O. go unikał, usprawiedliwiając się brakiem czasu, Obaj wiedzieli jak marna była ta wymówka. Kyungsoo, po dowiedzeniu się o wywaleniu Kaia z zajęć tanecznych od Laya, zwyczajnie nie miał ochoty na spędzanie czasu z ukochanym. Nawet, gdy nie mieli siebie nawzajem w polu widzenia, zachowywali się inaczej. Starszego praktycznie nie szło rozśmieszyć, a jeśli, jego twarz była inna. Nie uśmiechał się szatańsko, tylko tak, jak zwyczajny człowiek. W jego przypadku – nienaturalnie. Wyższy zaś chodził wiecznie rozdrażniony, a gdy ktoś wspominał o jego wielkookiej miłości, zamieniał się w desperata. Należał do tego gatunku osób, które nie cierpiało na impotencję. Bardziej na wieczne niewyżycie seksualne i, jeśli chodzi o kogoś, kogo kocha, na wieczne nienasycenie ogólnym pojęciem miziania. Szczęście, że nie należałem do tych osób.
               -Kiedy ty śpiewasz to „doors”, zagram to dodatkowe A. Lepiej to brzmi – stwierdził fachowo Chanyeol, wyrywając mnie z zamyślenia. Pokiwałem głową, zupełnie ignorując fruwające w moim brzuchu stado motyli, pojawiające się kiedy tylko na niego spojrzę.
                I zaczął grać. To było nieco zabawne, jak bardzo, wraz z pierwszym szarpnięciem w strunę, zmieniała się jego twarz. Zupełnie się rozluźniał, dając się pochłonąć muzyce wydobywanej z instrumentu. Wyglądał wtedy tak spokojnie: opuszczał powieki w skupieniu, z twarzy znikał rozbawiony uśmiech, zastępując go innym – delikatnym. Nie, żeby na co dzień był jakiś agresywny, czy coś. Wykorzystywałem ten czas najlepiej jak mogłem. Myślał, że i ja zamykam oczy, ale, joł, ja się na niego bezwstydnie gapiłem.
                Kiedy ty się wreszcie zorientujesz?
                Słowa bezustannie opuszczały moje usta w rytm wyuczonej piosenki. Raz, dwa, pauza, high note. Do koncertu pozostał mi jeszcze miesiąc, miałem dostatecznie dużo czasu na nauczenie się utworu. Z resztą, co tu dużo mówić, już wykonywałem go idealnie. Chanyeol pomrukiwał, akompaniując mi przy tym. Jego niski głos idealnie współgrał z moim – wysokim. Może nie tak wysokim jak Chena, ale wciąż zdecydowanie wyższym. Szczerze zazdrościłem obydwu. Jongdae niebiańskich dźwięków, jakie mógł wydobywać ze swojego gardła, a Yeolliemu tego, że miał kogoś, kto na samo brzmienie jego basowego tonu dostawał dreszczy.
               

1 komentarz:

  1. Annyeong :)
    Parę dni temu zobaczyłam komentarz od ciebie (za który baaaaaaaardzo dziękuję, jesteś kochana <3 ) i w ramach podziękowania postanowiłam skorzystać z zaproszenia i wpaść w odwiedziny :D
    Ff zapowiada się interesująco, styl masz niezły :) Ogólnie całość wygląda obiecująco, więc będę tu zaglądać i śledzić twoją opowieść :)
    Jeszcze raz dziękuję za komentarz pod Immortu. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostaniesz ze mną na dłużej ^^"
    Pozdrawiam, Chizuru~

    OdpowiedzUsuń